|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
White Vampire
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 19 Kwi 2010
Posty: 180 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 16:23 :23 , 30 Kwi 2010 Temat postu: Słabości twe imię Hazel! |
|
|
Wszystkie dziewczyny w OC Academy pragną tylko jednej rzeczy - króla i playboya szkoły, MATTA SOLLERA. Co wydarzy się w OC Academy, kiedy do grona uczniów przybędzie piękna Hazel? Czy Mattowi uda się sprawić, aby Hazel była jego? Czy inteligentna dziewczyna zakocha się w aroganckim koszykarzu? Jaką tajemnicę skrywa Hazel?
Piosenka przewodnia: [link widoczny dla zalogowanych]
Tytuł Słabości twe imię Hazel! - zaczerpnięty z Hamleta Williama Shakespeare "Słabości, twe imię kobieta" org. "Frailty, thy name is woman"
Obsada:
Matt Soller (Christopher Uckermann)– kapitan drużyny koszykarskiej, szkolny playboy, zmienia dziewczyny jak rękawiczki i jest przyzwyczajony, że te się przed nim płaszczą. Nigdy nie spodziewał się, że jakaś dziewczyna będzie w stanie się oprzeć jego urokowi. Na wszelkie sposoby próbuje dowiedzieć się czegoś o tajemniczej Hazel, ale jest tego nie wiele. Chociaż jego dociekliwość może doprowadzić do tragedii.
Hazel Gotti (Dulce Maria)– straciła matkę gdy była mała i została wychowana przez nad opiekuńczego ojca i jego rodzinę. W końcu ojciec wypuścił ją spod domowego klosza i pozwolił iść do normalnej szkoły. W jej życiu zakończył się więc okres domowych nauk. Nie ufna wobec ludzi, nie szuka niczego oprócz kawałka normalności, ale jak tu zachowywać się normalnie kiedy Król szkoły cię podrywa, Królowa znęca się na każdym kroku, a w dodatku zwariowany wujaszek ciągle ma na ciebie oko??
Valeria (Angelique Boyer)– nieodwołalnie Królowa szkoły. Uważa się za najpopularniejszą, najładniejszą. Kiedyś ona i Serena były przyjaciółkami teraz są największymi wrogami. Kiedy Matt zaczyna podrywać Hazel Valeria postanawia nie dopuścić, aby dziewczyna dostąpiła zaszczytu bycia dziewczyną Króla, czego nawet jej się nie udało. Za wszelką cenę próbuje zniszczyć Hazel
Kelly Soller (Maite Perroni) – kuzynka Matta i dziewczyna o wielkim sercu. Zaprzyjaźnia się z Hazel i na prośbę kuzyna próbuje wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji. Wraz z bratem nie podzielają zachowania Matta względem dziewczyn, ale mimo to bardzo go kochają. Związana z Loganem, twierdzi że to miłość na całe życie.
Logan Damon (Ed Westwick) – jeden z koszykarzy i najlepszy kumpel Matta. Po krótkiej znajomości z Hazel zaczyna traktować ją jak młodszą siostrę. Nie chce aby ta stała się kolejną ofiarą Matta. Ratuje Hazel i dzięki temu poznaje jej tajemnicę.
Serena Damon (Genesis Rodriguez)– starsza siostra Logana, przyjaciółka Kelly oraz dziewczyna Arona. Tak jak jej przyjaciele nie podziela zachowania Matta, ale nic nie może na to poradzić. Jej odwiecznym wrogiem jest Królowa szkoły Valeria i przy każdej sposobności chce jej utrzeć nosa. Kiedy Valeria upatruje sobie w Hazel nową ofiarę Serena postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i załatwić Królową
Aron Soller (Robert Pattison)– koszykarz, kuzyn Matta, brat Kelly i chłopak Sereny. Kocha ją nad życie i zrobi dla niej wszystko. Podobnie jak siostra ma wielkie serce. Uwielbia żartować i nie zna w nich umiaru. Wraz z Loganem ratuje Hazel i poznaje jej tajemnicę. Od tej pory traktuje ją jak młodszą siostrę i jest względem niej bardzo opiekuńczy. Nie wiadomo tylko czy z miłości czy z obawy o jej lub swoje życie.
Capitulo I - Ten pierwszy raz
Campus zaczął wyłaniać się za drzew i teraz mogłam przyjrzeć się mu z bliska. Był naprawdę wielki i strasznie nowoczesny. Zatrzymując się na parkingu oczy przechodniów zwróciły się w naszą stronę, a raczej limuzyny, w której siedziałam i dwóch eskortujących ją samochodów. Nie rozumiałam dlaczego ojciec koniecznie chciał mnie odwieść. No dobra. W końcu miał tylko mnie, ale czy nie mógł się ze mną pożegnać w domu i ktoś inny by mnie odwiózł bez robienia tej całej parady. Nie byłam pewna czy dobrze robię uwalniając się od rodziny, ale byłam pewna jednego. Chcę żyć w miarę normalnie. Pamiętam jak porywałam się z motyką na słońce i próbowałam przekonać ojca do tej szkoły. Dlaczego właśnie do tej? Bo była tak daleko domu? Czy dlatego, że chodziła do niej moja mama? Mama, która nie żyje od jedenastu lat. Jedyna kobieta, którą kiedykolwiek kochałam.
- Hazel pamiętaj, że wujek Sammy będzie cały czas w tej knajpie, którą ci pokazaliśmy, więc w razie jakichkolwiek problemów kontaktuj się z nim – Czytaj: Nic nie kombinuj, bo wujek Sammy będzie miał cię na oku. Do jasnej cholery wydaje mi się czy jestem już dorosła. Nie mam co prawda skończonej osiemnastki, ale w moim wieku tata robił takie numery, że nawet w mojej głowie się to nie mieści, a ja przez ostatnie lata byłam zamknięta. Zamknięta w czterech ścianach. Ten pierwszy raz mogłam być sama. Bez niczyjego nadzoru. Bez prawie niczyjej opieki. Ten pierwszy raz.
- Nie rozumiem dlaczego wuja musi mnie pilnować – powiedziałam odwracając głowę w stronę okna. Byłam wściekła
- Kochanie, on nie będzie cię pilnować – powiedział troskliwie mój ojciec: John Gotti, jeden z największych „przedsiębiorców” w Nowym Jorku.
- Jasne. Przypadkowo zawsze marzył o otwarciu knajpki i widzi dobry interes w otwarciu jej niedaleko mojego campusu? – Przedrzeźniałam ojca, wiedząc, że to tylko może pogorszyć moją sytuację. Tata albo nie zauważył mojego tonu, albo postanowił go zlekceważyć.
- Nie przypadkowo – odpowiedział - Owszem zawsze marzył o posiadaniu knajpy, a teraz będzie miał tę możliwość. Tutaj, ponieważ go poprosiłem, żeby cię pilnował. Zresztą wiesz, że sam by się zaoferował do trzymania nad tobą pieczy. Więc pamiętaj, żeby zawiadamiać go w razie jakichkolwiek kłopotów – tak, tak. Bo kłopoty czyhają na mnie za zakrętem i zaraz jakiś pajac mnie skrzywdzi
- Będzie dobrze… nie martw się – zapewniłam go zirytowana, że ciągle powtarza ta samą kwestię. Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach łzy. To nie było do niego podobne. Nie płakał nawet na pogrzebie mamy. Naprawdę musiał się o mnie martwić. Przytuliłam się do niego mocno i kiedy chciał mnie od siebie odsunąć nie pozwoliłam mu. Trwaliśmy tak dobrych kilka minut, zanim wujek Sammy nie zastukał w szybę dając znak, że tata musi już jechać
- Będę tęsknił
- Ja za tobą też – odpowiedziałam i wysiadłam. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam nie odwracając się w stronę sekretariatu. Wiedziałam, że jeśli to zrobię to po moich policzkach popłyną łzy, a one w mojej rodzinie były niedopuszczalne. Zresztą co było w niej dopuszczalne.
Szkoła przypominała mi wielki hotel. Dziewczyny leżały na słońcu, opalając się w skąpych bikini, a chłopcy grali w piłkę, w kosza. Wyglądało na to, że wszyscy świetnie się bawią. Czy to do cholery jakaś impreza, czy szkoła jest? Bo niby nigdy nie chodziłam do szkoły i to był mój pierwszy raz, ale miałam małe pojęcie o jej wyglądzie i to za żadne skarby jej nie przypominało.
Weszłam pewnym krokiem do sekretariatu i zobaczyłam w nim tylko jedną kobietę. Miała wielkie okulary na pół twarzy, w dodatku żółte. Wyglądała w nich okropnie. Brakowało tylko moherowego beretu i od razu będzie pasowała do wielbicieli Radia Maryja.
- Ummm… przepraszam? Jestem Hazel Gotti… jestem tutaj nowa. – Spojrzała na mnie znad swojej pracy, i chociaż uśmiechnęła się szeroko to jej ręce zadrżały. Widocznie wiedziała kim jestem. Nigdy nie rozumiałam dlaczego ludzie drżeli na sam dźwięk mojego nazwiska i to w dodatku, kiedy ja się przedstawiałam.
- Witaj w naszej szkole… Tutaj jest twój plan zajęć, mapa szkoły i klucze do twojego pokoju. – Podała mi pęk papierów. – Twój wujek już wszystko pozałatwiał, więc pozostaje mi tylko powiedzieć: witaj w gronie uczniów OC Academy. – Odebrałam od niej papiery i na tyle na ile było to możliwe, na tyle szybko stamtąd wyszłam. Wciąż próbując wyrzucić z głowy widok, jaki mi się utworzył. Owa pięćdziesięcio- letnia kobieta w swoich żółtych okularach, moherowym berecie na motorze wujka Nickiego. Wujka Nickiego – też mi coś. Prawie żaden z moich wujków nie był moim wujkiem. Wszyscy byli sługusami mojego taty, ale mimo to kochałam ich. To w końcu oni uratowali mi życie i przekonali ojca, że szkoła z internatem to dobry pomysł.
Szłam powoli korytarzem z nosem utkwionym w mapce. Żałowałam, że nie pozwoliłam wujkowi Nickiemu oprowadzić mnie po campusie, w końcu spędził tutaj trochę czasu rozpakowując moje rzeczy. Nie zwracałam uwagi na to, gdzie idę, więc w końcu wpadłam na coś, bądź raczej na kogoś.
- Co za…!? – Usłyszałam zdenerwowany głos. Spojrzałam w górę i zobaczyłam JEGO, patrzącego wprost na mnie. Był bardzo zaskoczony.
- Przepraszam – powiedziałam, próbując wstać. Pomógł mi podnieść torbę i posłał mi słodki uśmiech.
- Nie, to nie była twoja wina. To ja nie patrzyłem, gdzie idę – po chwili podał mi dłoń i pomógł wstać oraz wręczył mi moją torbę.
- Dzięki - poczułam się trochę jak ofiara losu.
- Jestem Matt Soller - zapoznał się ze mną i znowu uśmiechnął, co spowodowało u mnie zawroty głowy.
- Hazel… Hazel Gotti – powiedziałam, nie mogąc złapać tchu. Spojrzałam jeszcze raz w jego oczy.
- Hej Matt – ktoś zawołał z oddali i chłopak odwrócił się, tymczasem ja szybko uciekłam.
Po długiej drodze, kilku złych skrętów w końcu znalazłam akademik. W poszukiwaniu wcale nie pomagały mi myśli o tajemniczym chłopaku. Tajemniczym Matcie. Wyglądał jak grecki bóg, jak adonis. Mogłam zatopić się w jego spojrzeniu i…Nie, nie mogłabym. W końcu wyrwałam się z domu i nie mogę oddać swoją wolność za chłopaka. Ale jakiego chłopaka. Jego tors był tak dobrze zbudowany, a klatka piersiowa napięła się, kiedy … Hazel Gotti przywołuje cię do porządku. Skup się i przestań o nim myśleć. Ten związek jest niemożliwy. Cholera widziałam go tylko przez chwilę, a już myślę o związku. Co się ze mną dzieje?
Mój pokój znajdował się na drugim piętrze. Powoli podeszłam do drzwi z napisem 359 i otworzyłam je. Zauważyłam w nim kilka swoich rzeczy, poustawianych zapewne przez Nicka i przytłaczającą liczbę innych, nieznanego mi pochodzenia. Należały one do mojej współlokatorki. Ciekawe jaka była? Czy mnie polubi? Czy może będzie wredną suką? Nie zastanawiałam się nad tym zbyt długo.
- Cześć! – podskoczyła do mnie. Była optymistyczna i wesoła.- Ty musisz być Hazel! Jestem Kelly! – Przytuliła mnie jakbyśmy były przyjaciółkami od dawna. Kelly była śliczna. Miała czarne, błyszczące, długie włosy i była skrajnie chuda. Wyglądała na bardzo energiczną osobę. Wiedziałam, że jestem w stanie ją polubić i że bardzo różni się od dzieci kumpli taty.
- Cześć, Kelly. – Zachichotałam, a ona odpowiedziała mi żywym śmiechem
- O mój Boże! Ja się tu śmieję, a ty nawet jeszcze nie widziałaś naszego pokoju. Swoją drogą masz super rodzinę.
- Yyyy… dzięki – odpowiedziałam niepewnie
- Mówię serio. Nie wiem czy ktoś z mojej rodziny by mnie rozpakował, a ciebie potraktowali jak jakąś księżniczkę. – Nie myliła się. W pewnym sensie byłam zawsze traktowana jak księżniczka, bo niestety w mniemaniu większości z mojej rodziny właśnie nią byłam. Niestety. Czy nie umieli znaleźć sobie innego obiektu uwielbienia? Do cholery, czy tylko dlatego, że byłam córką Johna Gotti zawsze będę inaczej traktowana. Czy nie pomyśleli, że jestem zwykłą nastolatką, chcącą być w miarę normalną? Kelly wprowadziła mnie do drugiego pomieszczenia, na który składało się nasze małe mieszkanie. Było podobnej wielkości co pierwsze, ale zamiast sofy, stolika i telewizora oraz kilku innych rzeczy stały tam dwa łóżka i biurka. – Tak się cieszę, że będę miała współlokatorkę. Wierzę, że będziemy najlepszymi przyjaciółkami – zapiszczała podniecona.
- Też tak sądzę, Kelly! Jesteś najmilszą osobą, jaką spotkałam, przez całe życie! –Zaśmiałam się wesoło, a po chwili zdałam sobie sprawę, że mówię prawdę. Kelly była pierwszą osobą, która nie należała do rodziny i była wobec mnie miła. Mam nadzieję, że nie miała jakiegoś przydomku, bo wtedy poczułabym się jak w domu, a tego pragnęłam w tym momencie najmniej. Chociaż już wiedziałam jakbym ją nazwała. Chochlik. Była takim małym, roztrzepanym chochlikiem. Wszyscy mówili mi, że nikt nie zna się na ludziach tak jak ja i byłam pewna, że właśnie taka jest moja nowa, pierwsza, mam nadzieję ostatnia współlokatorka. Dlaczego mam nadzieję, że ostatnia? Bo jest absolutnie perfekcyjna i nie chcę żadnej innej.
Usiadłyśmy na jednym z łóżek i zaczęłyśmy rozmawiać. Odkryłam, że Kelly też była z Nowego Jorku, razem z resztą swojej rodziny. Ciekawe czy kiedykolwiek miała przyjemność spotkać się z moją? Może słyszała kiedyś o mojej rodzinie, ale raczej nie skojarzyła mnie z nią. To dobrze. I dla mnie i dla niej.
- Kelly? – To było pukanie zza drzwi. Piękna dziewczyna weszła do pokoju. Była prześliczna. Wyglądała raczej na modelkę kostiumów kąpielowych, niż na uczennicę liceum. Jej przycięte włosy były puszyste jakby dopiero co reklamowała szampon. Wszystkie krągłości miała na swoim miejscu. Robiło mi się przykro, kiedy na nią patrzyłam.
- Była mowa o rodzinie… - Kelly zamruczała. – Hazel, chciałabym ci przedstawić moją najlepszą przyjaciółkę, Serenę. Jest dziewczyną mojego brata.
Zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek, Serena uśmiechnęła się do mnie i potrząsnęła moją dłonią.
- Strasznie fajnie cię poznać, Kelly była bardzo podekscytowana, że będzie miała współlokatorkę.
- Mi ciebie też, Sereno. – Odpowiedziałam jej z uśmiechem.
- Serena jest w ostatniej klasie, mieszka na prawo od naszego pokoju – wyjaśniła Kelly.
- Nie masz współlokatorki? – Zapytałam.
- Nie. – Zachichotała
- Potrzebuje prywatności z Aronem. – Kelly szturchnęła ją łokciem i zaśmiała się. Serena wyglądała na zawstydzoną. No tak normalne dziewczyny w moim wieku miały chłopaków, a gdybym ja i tek grecki bóg… Nie to wykluczone. Nawet o tym nie myśl.
- To co? Idziemy na obiad, czy co?
Kelly i ja dopiero wtedy spojrzałyśmy na zegarek. Zrobiło się późno
- Przepraszam, trzymałam cię tutaj tak długo
- Nie martw się tym! Nie jestem nawet głodna! – Kelly szeroko się uśmiechnęła, kiedy usłyszała jak burczy mi w brzuchu.
Capitulo II - Za dużo lecytynki?
Wyszłyśmy na zewnątrz. Tutaj nie było kawiarenki szkolnej ani zwykłego bufetu. Znajdowały się tu najróżniejsze sklepy, restauracje, niezłe miejsca na zakupy. Wyglądało to jak cholerne centrum handlowe. Nie żebym nie lubiła zakupów, ale to wcale nie przypomina szkoły. Czy ja mam jakieś omamy? Czy ta dziewczyna właśnie zdjęła stanik? Zachowuje się jakby była w burdelu? Paraduje topless, a ci obleśni chłopacy się tylko ślinią. Dlaczego wybrałam tą szkołę? Ze wszystkich możliwych dlaczego ta?
Dostrzegłam dwóch przystojnych chłopaków machających do nas. Nie podobali mi się tak jak ten cały Matt, ale byli bardzo przystojni. I w dodatku dobrze zbudowani jak mój adonis. Cholera jaki mój? Jaki adonis? Przecież ja nawet kolesia nie znam, a rozklejam się jakbym była jakąś pustą barbie. Co to, to nie. Nie jestem taka jak Lohan czy Hilton, nie latam za tym, kto ma więcej w spodniach. Wcale nie latam za facetami. Wróćmy jednak do rzeczywistości. Owi dwaj chłopacy czule witali się z Sereną i Kelly. Byli to więc Aron i Logan. Jeden wyższy od drugiego. Drugi lepiej zbudowany niż pierwszy.
- Ty musisz być Hazel. – Powiedział jeden z nich. Mimo, że dla wielu uczniów musiał wyglądać strasznie, dla mnie wyglądał na miłego gościa, a przy wujku Teddym Szramą wyglądałby jak potulny baranek. W myślach wyobraziłam sobie, już ich spotkanie. Wyglądaliby niesamowicie śmiesznie. Jeden piękny niczym łabędź, drugi brzydki jak kaczątko. Stop. Cholera jaki łabędź, jakie kaczątko. Stoisz i patrzysz się na niego jakbyś języka w gębie zapomniała. Jak mogłaś myśleć o adonisie, skoro nawet do tego chłopaka nie umiesz się odezwać? Chyba jesteś jednak pustą barbie. – Jestem Aron. – Uśmiechnął się i podał mi rękę.
- Jestem Logan. – Powiedział następny, uśmiechając się. Podaliśmy sobie ręce i chłopak ponownie pocałował Kelly. Przepraszam, czy on nie zauważył, że ona już jest cała ośliniona. Chłopak różnił się od Arona i w przeciwności do niego wyglądał na takiego, który ma diabelskie różki. Dopasowałby się do kuzyna Rickiego, ten też miał swoje za uszami. Chociaż zapewne nie ukradł samochodu, bo miał ochotę. Hazel, o czym ty myślisz? On zapewne nigdy niczego nie ukradł. Jak możesz porównywać go do tego idioty? To, że ślini się na widok Kelly jak pies nie znaczy, że jest potworem. To naprawdę miły facet. Musi takim być, skoro chodzi z Kelly.
Spojrzałam to na Logana, to na Serena i dostrzegłam duże podobieństwo. Serena chyba odgadła moje myśli, bo powiedziała:
- Jesteśmy bliźniakami. – No tak to wiele wyjaśnia. To ich podobne, diabelskie spojrzenie. Zobaczyłam podobieństwo między całą czwórką. Wszyscy dobrze ubrani, niewiarygodnie piękni i wyglądali jak gwiazdy filmowe, a ja? Ja przy nich byłam niczym szara mysz. Zapewne gdybym trochę się postarała mogłabym wyglądać tak jak oni, ale i po co? Dobry wygląd czy należenie do elity nie zmieni ani mojej przeszłości, ani przyszłości. Na pewno nie byli tak bogaci jak ja, ale kto był? Ich rodzice przynajmniej byli uczciwi.
- Więc co chcecie do jedzenia? – Zapytał Aron. – Ja stawiam.
- Nie wiem jak ty, ale ja biorę super wielką pizze dla siebie. – Logan oblizał usta jednak niepotrzebnie gdyż Kelly zaraz się do niego przyssała. Ta dziewczyna była niewyżyta, a on wcale nie protestował. Zrozumiałam, że pasują do siebie jak nikt inny. Kelly i Serena wzięły jakieś jedzenie, której nazwy nie potrafię powtórzyć, a ja? Ja spoglądałam w kartę dań poszukując jakiegoś dania, który przypomniałby mi dom. Dom. Byłam tu zaledwie kilka godzin, ale nie myślałam, że będę tak bardzo tęsknić. Wzięłam małe spaghetti wiedząc, że nie dorówna spaghetti cioci Molly.
- Będę obok, jeśli się zdecydujesz. – Powiedziała kelnerka i za chwilę udała się do kuchni.
- Więc… Jak twój pierwszy dzień tutaj? – Zapytał Aron
- Um… No jak na razie dobrze. - Wzruszyłam ramionami. Naprawdę nie było tak źle. Zważywszy na to, że wpadłam na przystojnego adonisa, o którym nie mogę zapomnieć, poznałam Kelly – mojego małego chochlika oraz bezwiednie dołączyłam do elity, bo właśnie oni nią byli.
- Ooo… zobaczcie kto idzie. – Powiedziała Kelly i wszyscy obróciliśmy się w stronę chłopaka, obejmującego ramionami dwie, śmiejące się dziewczyny. To był mój adonis i wyglądało na to, że jest cholernym kobieciarzem. Cholernym playboyem. W mojej pamięci odtworzyła się jego napięta klatka, kiedy pomógł mi wstać i zaschło mi w gardle. On był niczym anioł. Kiedy nas mijał spojrzał się na mnie i mrugnął. On mrugnął do mnie! Do mnie? Czy aby na pewno do mnie? Był otoczony wianuszkiem kobiet, a jednak zauważył mnie i mrugnął. Znowu zatonęłam w jego cudownych oczach.
- Te dziewczyny są idiotkami. Nic nie wiedzą poza tym, że gra? - Westchnął Logan.
- One po prostu chcą z nim spędzić noc. ‘Z wielkim Mattem Sollerem’ – Powiedziała Serena rozdrażniona. Nie miałam pojęcia, co mają do tego atrakcyjnego chłopaka, wszyscy wyglądali na sfrustrowanych, samym faktem jego istnienia. Musiał albo nieźle im zaleźć za skórę, albo nienawidzili go za coś innego.
- Drinki – powiedziała kelnerka stawiają pięć herbat mrożonych. Kiedy Kelly i Serena rozmawiały o jakimś egzaminie, który miał się odbyć w przyszłym tygodniu, a chłopcy o meczu koszykówki ja jadłam te okropne spaghetti i się nie odzywałam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Moje myśli wciąż krążyły wokół Matta Sollera. Dlaczego nie mogłam wyrzucić go z mojej głowy? Co było z nim nie tak? A może raczej co było ze mną nie tak? Czyżbym nałykała się jakiś tabletek na poprawę pamięci. Za dużo lecytyny Hazel? Nigdy nad nikim tak długo nie rozmyślałam, a on po prostu bezczelnie wdarł się do mojej pamięci i tam pozostał. Popukałam się w głowę jak idiotka z nadzieją, że mi wyleci z mojej główki. Nic z tego. Usilnie siedział w niej i jeszcze bezczelnie do mnie mrugał, tym swoim głębokim okiem. Cudem było, że wciąż trafiałam w talerz skoro przed oczami widziałam tylko tego przystojniaka.
Wstałam szybko od stołu i nie odwracając się podążyłam do wyjścia. Wiedziałam gdzie o nim zapomnę. Nie patrząc gdzie idę znowu na kogoś wpadłam. Ach, ta moja cudowna spostrzegawczość. Przyjrzałam się stojącej przede mną blondynce i już pozwoliłam sobie przykleić do niej etykietkę suka. Nie zważając na to, że zaczęła mnie opieprzać o to jak chodzę, ominęłam ją olewając całkowicie i wyszłam z terytorium campusu. Szłam powoli drogą, nie zwracając uwagi, że pada. Ten grecki bóg, ten adonis wciąż siedział w mojej głowie. Czy byłam tak głupia czy właśnie zaczęłam sobie wyobrażać jakby to było z nim być? Hazel zmień swoje myśli. Nawet tego chłopaka nie znasz. Cholera czy ktoś właśnie na mnie zatrąbił? Czy jestem jakąś dziwką, czy co? O, jasna jego mać. Ten ktoś zatrzymał swoje czerwone ferrari i otwiera szybę. Tym kimś jest Matt Soller. Ratunku!
Capitulo III - Domestos
Cholera, cholera, cholera. Chyba zbyt często używam tego słowa, ale jak tu się nie wkurzyć, kiedy stoisz na deszczu wyglądając jak zmokła kura, a sam Matt Soller patrzy się na ciebie jak na idiotkę. Sam król szkoły zaproponował ci, że cię podrzuci, a ty po prostu stoisz. Weź się w garść Hazel, weź się w garść i powiedz coś. Zaraz to on coś do mnie mówi. Tylko co? Wytęż słuch dziewczyno!
- Hazel wsiadaj! Jeszcze się rozchorujesz – wypadałoby coś odpowiedzieć tylko co. Skup się, skup.
- Wolę się przejść – tak. Dobrze powiedziane. Wolisz iść w tym cholernym deszczu niż jechać z tym przystojniakiem jednym samochodem. Nawet nie będziesz potrafiła wypowiedzieć przy nim słowa, a tak ominie cię cała przyjemność jazdy z Mattem. Dziewczyno to jest Matt. Matt Soller. Wiele dziewczyn oddałoby wszystko za chwilę sam na sam z nim, a ty tak po prostu odmawiasz.
- Nie wygłupiaj się. Mogę się założyć, że nigdy nie jechałaś ferrari, a to może być twoja jedyna szansa – uśmiechnął się pokazując te swoje białe równe ząbki. Jak można mieć takie białe zęby?
- Stosujesz Domestos? – Dziewczyno co ty gadasz? Jaki Domestos? Przecież on nie używa płynu do ubikacji, aby mieć takie śnieżne zęby. To na pewno jakaś pasta wybielająca. Ale jaka tak wybiela? To tylko może być Domestos.
- Yyyy…chyba nie rozumiem – No jasne, że nie rozumiesz. Hazel powiedz coś sensownego. O czym on to mówił? A tak o ferrari. Nie dość, że playboy to jeszcze arogancki.
- Jechałam kilkakrotnie i powiem ci, że twój model wcale nie jest najnowszy. – Uczucie górowania nad nim nic nie znaczy, jego mina – bezcenna.
- Ja cię kręcę, dziewczyno jak można być takim upartym – powiedział wściekle, a nad lewym okiem pojawiła się delikatna zmarszczka. Wysiadł z samochodu i co zrobił? Wziął mnie na ręce. Ten idiota wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu jakbym nic nie ważyła. Co on sobie wyobraża? I jeszcze wrzucił mnie do auta jakbym była lalką. Cholerną lalką.
Siedziałam na tym walniętym fotelu jak na szpilkach. Nie dość, że całe siedzenie było już mokre to jeszcze musiał rozkręcić to ogrzewanie żeby mi było ciepło. Dobra, zachowywał się jak gentelmen, ale do jasnego pieruna to mi wcale nie pomagało. Co prawda przynajmniej nie mokłam, ale w tym samochodzie było tak mało przestrzeni, że jego zapach z łatwością się rozprzestrzenił i gryzł mnie w nos. Gryzł to złe określenie. Chłopak pachniał cudownie. Podobnie jak wujaszek Steve, kiedy to wylałam na niego wszystkie perfumy cioci Molly. To była tylko zabawa, ale za żadne skarby nie mógł się pozbyć zapachu lawendy i od tamtej pory nie mówili na niego Steve złota rączka tylko słodki Steve, co nie było przydatne w jego zawodzie.
- Nie mieliśmy szansy do rozmowy rano. Jesteś z Nowego Yorku, prawda? – Zapytał, nie przestając się uśmiechać.
- Tak… zaczekaj, skąd o tym wiesz? – Zaskoczył mnie, że wie skąd jestem. Mówiłam o tym tylko Kelly, ale wcześniej wydawało mi się, że za nim nie przepada, więc raczej ona się nie wygadała.
- Powiedzmy, że mam swoje źródło – odpowiedział. - Hazel, to musi być dla ciebie trudne, by się przyzwyczaić. Jak ci się podoba szkoła? – Zapytał, stukając palcami o kierownicę. O tak to było dla mnie trudne, zważywszy, że to moja pierwsza szkoła.
- Cóż, to jest mój pierwszy dzień, więc nie mogę ci teraz odpowiedzieć na to pytanie, ale jak na razie jest w porządku.
- No ja myślę, bo spotkałaś mnie. - Zażartował.
- Chciałbyś… - Czy on za mną flirtuje czy ja z nim? Bo niby jeszcze z nikim nie flirtowałam, ale oglądałam sporo filmów i wydaje mi się, że tak.
- To prawda... Chciałbym… - uśmiechnął się do mnie, patrząc mi prosto w oczy. Nie zauważyłam, że wpatrując się w siebie nasze usta się przybliżały. Miałam ochotę go pocałować. Zaschło mi w gardle, a pragnienie jego ust…Hazel Gotti przecież ty się jeszcze nigdy nie całowałaś. Jak możesz marzyć o pocałunku z tym, z tym… Kurcz e, właściwie to z kim? Z wielkim Mattem Sollerem, któremu każda dziewczyna pcha się do łóżka? Jeśli on wykona jakiś ruch zaczniesz się martwić. Ale jak on ma wykonać jakiś ruch skoro prowadzi. Prowadzi, a nawet nie patrzy na drogę. Cholera przecież my nie jedziemy, tylko stoimy. Hazel zrób coś, podejmij jakąś decyzję bo jak nic zaraz wepchnie ci ten swój język do ust. A chyba tego nie chcesz? A może jednak? Ciekawe jak smakuje? Cholera. Nie możesz go pocałować. Nie teraz, nie tutaj. Wcale nie możesz go pocałować. Kiedy powoli zaczął się do mnie przybliżać odskoczyłam jak oparzona.
- Dzięki za podwózkę – powiedziałam i chciałam wysiąść, kiedy on przytrzymał mnie za rękę.
- Po co tam idziesz? – Zapytał wskazując na małą restaurację
- Zjeść coś – i jakoś wyrzucić cię z mojej głowy. Wrócić do rzeczywistości. – To chyba oczywiste nie – dodałam.
- Nie wpuszczą cię. Prowadzą jakąś selekcje. Chciałem do niej wejść z kumplami, ale nas nie wpuścili – no tak skoro jego nie wpuścili to jakby mnie mogli. Zaśmiałam się cicho. Też mi selekcja. I jak wujaszek chce się dorobić, skoro nikogo nie będzie wpuszczał. Nie odezwałam się tylko wysiadłam, a co zrobił Matt? W mgnieniu oka pojawił się przy mnie i podał mi rękę. Cholera. Nie dość, że jest aroganckim playboyem to jeszcze pieprz*nym gentelmenem. Przepraszam czy mi się wydaje, czy jedno wyklucza drugie?
- Co robisz?
- Idę z tobą. Skoro i tak się tam nie dostaniesz to wezmę cię do mojej ulubionej restauracji. Będziesz mogła traktować to jako randkę ze mną- Przepraszam. Czy on uważa, że chciałabym z nim iść na randkę? Czy nie zauważa niczego oprócz własnego nosa? Co za kretyn. No, ale z drugiej strony randka z Mattem Sollerem! Co to, to nie kochanie. Nie jesteś gotowy na randkę ze mną.
- Wcale nie mam ochoty z tobą iść na randkę. – Powiedziałam wściekle i powoli skierowałam się w stronę drzwi. Stali przy nich dwaj ochroniarze. Usłyszałam, że Matt śmieje się po cichu widząc jak te dwa karki zasłaniają wejście.
- Przepraszam – powiedziałam poirytowana
- Przykro mi nie można tam wejść
- A nie mówiłem. – Powiedział szyderczo goguś. – Skorzystasz z mojej propozycji
- Nie będę korzystała z żadnej propozycji – krzyknęłam na Matta i przeczesałam włosy ukazując przy tym pierścień z herbem rodziny.
- Ale to przecież… - powiedział jeden do drugiego, a na ustach Matta wykwitł szeroki uśmiech
- Tak Panowie. Jestem Matt Soller – goguś wyciągnął do nich rękę, a oni zdziwieni pochwycili ją. Chciało mi się śmiać i płakać. Przecisnęłam się między nimi i weszłam do środka. Wreszcie poczułam się jak w domu. Wyglądała jak restauracja na 92 i Boulevard Street. Za barem nie stał nikt inny jak wujek Rufus. Tata widocznie wiedział, że nie obejdę się bez domowego jedzenia skoro sprowadził tutaj wujka Rufusa. Usiadłam na kanapie i spojrzałam na idącego w moim kierunku Matta. Uśmiechał się szeroko, jednak po chwili mina mu zrzedła, kiedy zobaczył patrzącego się na niego wujka Rufusa, który świadomie poprawił marynarkę ukazując przy tym swojego Grand Powera. Mimowolnie zachichotałam.
- Wpuścili nas – powiedziałam starając się stłumić śmiech
- Tak. Ale tylko dlatego, że mnie rozpoznali – Goguś. Dobrze go określiłam, albo nie lepiej będzie Laluś. Chyba smerfów się za dużo na oglądał i myśli, że jest jak ten smerf, który chodził ciągle z lusterkiem. Czy on uważa, że naprawdę jest taki cudowny?
- Oczywiście, że pana rozpoznali, panie Soller -zakpiłam
- O co ci chodzi? – Był poirytowany. Czyżby pierwszy raz ktoś z niego kpił?
- Całkowicie o nic… - nie dokończyłam gdyż wujaszek postawił przede mną talerz z Involtino Salmone, jedną z moich ulubionych potraw, mrugnął do mnie i ponownie poprawił marynarkę pokazując broń. Usłyszałam jak Matt przełyka ślinę.
- Ja poproszę… - wujek prychnął, a ja zachichotałam
- To samo. – Uśmiechnęłam się do Rufusa i kiedy odszedł spojrzałam na zaskoczonego Matta.
- Chyba nie wie kim jestem
- Najwyraźniej – Odpowiedziałam sarkastycznie. Jego zakochanie w sobie było pod pewnym względem słodkie. Zresztą jak cały on. Cholera. Jakie słodkie? Jaki on? On jest kwaśny jak cytryna? Cytryna. A ty nienawidzisz cytryn!
- Więc dlaczego taka jesteś?
- Jaka? – O co mu do cholery chodzi. Jaka niby jestem?
- No taka? – Powiedział machając wymownie ręką.
- Chyba cię koleś nie rozumiem… Idę do łazienki – wstałam szybko i odeszłam. Łazienka była w tym samym miejscu, co na 92 i wyglądała tak samo, po za tym mogłam tam zebrać myśli. Czy te knajpki się czymś różnią? Ochlapałam sobie twarz wodą i spojrzałam w lustro. Wtedy krzyknęłam.
Capitulo IV - Zemsta
Jak on mógł mnie tak wystraszyć? Mimowolnie czekałam aż ktoś wejdzie do łazienki i sprawdzi co się dzieje. Nikt jednak nie przychodził. Wtedy zrozumiałam. Łazienka jest taka jak w Nowym Yorku. Przygotowana na wszelkie kłopoty. Spojrzałam w oczy mojego towarzysza i rzuciłam mu się na szyję.
- Ricky – powiedziałam po czym wtuliłam się w jego klatkę piersiową
- Gdybym wiedział, że po wyjściu z paki czeka mnie takie powitanie już dawno bym się do niej udał – odkleiłam się od niego i zmierzyłam go wzrokiem, ale tak troskliwie. Zauważyłam, że trochę urósł i przybrał w ramionach. Wyglądał naprawdę świetnie. Przede mną stał mój ukochany Ricky, powiernik moich trosk i sekretów. Chłopak, który zabrał mnie na moją pierwszą imprezę i był dla mnie jak brat.
- Co tam słychać sis? Słyszałem, że staruszek puścił cię do szkoły – kiedy usłyszałam sis, zrozumiałam, że mój braciszek wrócił. Kochałam go chyba najmocniej na świecie i chociaż był kryminalistą zawsze zajmował ważne miejsce w moim życiu
- Jak widać nie najgorzej – uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam wokół własnej osi. Mój kochany Ricky wyszedł z pudła i jest tutaj ze mną.
- Co to za człowiek siedzący z tobą? – zapytał, a ja spojrzałam na niego pytająco. Widział Matta, więc musiał zauważyć mnie wcześniej. Dlaczego się nie pojawił? – Rufus i Sammy wysłali mnie na przeszpiegi. – wyjaśnił ,a ja zrozumiałam. Przyszedł do mnie tylko dlatego. Oni wiedzieli, że tylko on zdoła wyciągnąć ode mnie prawdę, a muszą dowiedzieć się kim jest Matt. Przecież miał siedzieć w więzieniu co najmniej rok, a zważywszy na to jak wygląda musiał wyjść już dawno. Dlaczego to przede mną ukrywali? Hazel skup się na odpowiedzi. Co mu powiedzieć, co mu powiedzieć?
- Ten człowiek to chłopak – stwierdziłam fakt poirytowana.
- Wiesz co zauważyłem. Jak nie chcesz ze mną gadać to już pójdę – odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi.
- Jezu Ricky, ale ty nerwowy. Znam go ze szkoły, lało kiedy tutaj szłam, więc zaproponował, że mnie podrzuci. Zgodziłam się bo nie chciałam mieć zapalenia płuc, bądź coś w tym stylu – jasne zgodziłam się. Do jasnej cholery ja nie miałam wyjścia, ale to chyba dobra wymówka, co nie? Tak. Dobrze mu odpowiedziałam.
- I jeszcze mi powiedz, że jeździ tym czerwonym ferrari, które stoi przed wejściem? – zakpił, a ja spojrzałam się na niego wymownie. Jego mina zrzedła – Jezus on jeździ tym ferrari, prawda?
- Tak, ale co to ma do rzeczy? – zapytałam go. Co ma piernik do wiatraka? Co ma samochód do zapalenia płuc?
- No bo wiesz, bo…- Ricky zaczął się jąkać. Robił to zawsze gdy się denerwował.
- Ricky…
- No bo…
- Co do cholery? – byłam już naprawdę wściekła
- Chłopaki właśnie wędzą mu brykę – poczułam jak kręci mi się w głowie. Jasny gwint. Matt Soller właśnie jest okradany, przez kumpli mojego braciszka, a ja tutaj sobie stoję i mam uczucie, że zaraz zemdleje. I w dodatku to moja wina, bo chciałam przyjechać do tego cholernego miejsca. Zaraz, to będzie dobry pomysł, żeby trochę utrzeć mu tego zadziornego noska. Już on na zawsze zapamięta tą naszą randkę. Cholera. Hazel nie zapominaj się. Nie jesteś na żadnej randce. Jesteś z tym chłopakiem, bo cię podwiózł i to nie twoja wina, że zapłaci za swoją głupotę. O tak. Zapamięta ten dzień do końca życia. Zaczęłam się mimowolnie śmiać. – Co w tym śmiesznego?
- Powiem co zrobicie – opowiedziałam Rickiemu cały plan wciąż myśląc, że będzie to zemsta. Zemsta za jego opryskliwość. Wkońcu ta była w mojej rodzinie popularna. W myślach wyobraziłam sobie minę adonisa, kiedy zobaczy swoje autko. Byłam na niego wściekła za jego arogancję i teraz mogłam się trochę zabawić jego kosztem. Wróciłam na miejsce i nic nie mówiąc zaczęłam pochłaniać moje jedzenie
- Długo cię nie było – powiedział zirytowany chłopak, a ja uśmiechnęłam się do niego szeroko wiedząc co się stanie. Wzruszyłam ramionami. – Stwierdzam, że ta knajpa jest jakaś dziwna
- Czemu tak sądzisz? – zapytałam poirytowana i śmiejąc się w duchu. Oczywiście do cholery, że jest dziwna. Po raz pierwszy jesteś w tego typu knajpie i masz jakieś wątpliwości.
- Po pierwsze ten kelner, który przyniósł nam jedzenia miał broń – udałam zszokowaną, chociaż nigdy nie byłam dobrą aktorką, ale miałam nadzieję, że się nie zorientuje. Oczywiście do cholery, że miał broń. Zapewne każdy w tej knajpie ją posiadał oprócz mnie i jego. Jestem pewna, że się nie zorientuje. Przecież on kocha tylko siebie – Po drugie – dodał, a ja miałam ochotę wstać i pacnąć go w ten zakuty łeb. Co mu jeszcze może się nie podobać? Czego ten adonis nie toleruje? – Ten facet zza baru i jeszcze jeden podeszli do mnie i przeprowadzili ze mną dziwną rozmowę
- Co? – wujek Rufus i ktoś jeszcze z nim rozmawiali. Cholera i co mu powiedzieli? Mam nadzieję, że nie to kim jestem. Kim oni są.
- Najdziwniejsze jest to, że pytali mi się skąd cię znam, a potem powiedzieli coś w rodzaju, że wydajesz się cudowną osobą i żebym cię nie skrzywdził, bo im za to słono zapłacę. Nie mam zielonego pojęcia o co im chodziło
- Ja też nie wiem. – Odpowiedziałam uśmiechając się w duchu i mając nadzieję, że nic więcej się nie wydarzyło jak mnie nie było. Potem zapytałam go o koszykówkę, a on zaczął opowiadać mi o swoim życiu i zaczęłam dostrzegać w nim nutkę człowieczeństwa. Cholera jasna. On wcale nie jest taki zły. To tylko maska, którą nosi. Tak naprawdę był słodkim chłopakiem, trochę zakompleksionym na swoim punkcie, ale wydawał się naprawdę w porządku. Słuchałam i zadawałam kolejne pytania. Wujek Rufus co jakiś czas uśmiechał się do mnie z aprobatą. A więc polubił Matta. To dobrze, bo gdyby miało mnie z nim coś łączyć, większość wujków musiała by go polubić. Powoli zatapiałam się w jego magnetycznym spojrzeniu. Kiedy się śmiał, kiedy mówił coś poważnie obecna była w jego głosie wielka pasja. Musiałam przyznać, że adonis coraz bardziej mi się podobał. Oczywiście nie z wyglądu, ale z charakteru. Przestałam zauważać co się dzieje wokół. On był w centrum uwagi. Podobało mi się, że kiedy zadał jakieś pytanie o mnie, a ja odpowiedziałam mu pytaniem nie drążył tematu. Nie musiałam więc robić z siebie idiotki. Oprzytomniałam dopiero kiedy do knajpy wszedł Viktor Luciano, facet z którym ojciec robił interesy. Wiedziałam, że na nas pora i wtedy przypomniałam sobie o jego samochodzie i zaczęły dręczyć mnie wyrzuty sumienia. Jednak chwilę później przypomniałam sobie o jego wcześniejszym zachowaniu i odeszły one w niepamięć.
- Idziemy? – zapytałam, a on pokiwał twierdząco głową. Wstał i pomógł mi ubrać kurtkę. Wyciągnął portfel i przechodząc obok Viktora zapytał się wujka Rufusa o rachunek.
- Na koszt firmy – odpowiedział i mrugnął do mnie. Nie pozwoliłam, żeby stał tam dłużej, zważywszy, że Luciano czekał, a on nienawidził czekać. Pociągnęłam więc Matta za rękę, a ten objął mnie. Wtedy przez moje ciało przeszedł gorący, przyjemny dreszcz. Znaleźliśmy się na ulicy, gdzie spotkała nas potężna ulewa i wtedy Matt dostrzegł swoje auto. Jego twarz zmieniała kolory tak szybko, że nie zdążyłam zarejestrować ich wszystkich. Krzyknął wysokim sopranem
- Moje maleństwo!
Capitulo V - Landrynki
Jak do cholery można na samochód powiedzieć maleństwo? Czy to jego dziecko jest czy jak? To jest rzecz. Jak każda inna. Żadne walnięte maleństwo. Matt podbiegł do swojego samochodu i zaczął się do niego przytulać. Przytulać! Wyglądał przy tym jak idiota. Przystojny, ale idiota. Chciał otworzyć drzwi jednak podbiegłam do niego i podchwytując jego dłoń nie pozwoliłam mu na to. Swoją drogą chciałam tylko, żeby pomalowali mu to czarne autko sprayem w kwiatki, ale do jasnej ciasnej mieli chyba za mało. Jak mogli naładować mu do wnętrza piany? Różowej piany? I to jeszcze tak słodko pachnącej? Czy oni nie znają granic? Nie rozumieją prostych słów?
- Matt? – Zapytałam chłopaka nie odrywając od niego ręki.
- Dlaczego? – Bo jesteś aroganckim, upierdliwym chłopakiem, który podrywa chyba wszystko, co się rusza. Cholera czyżby on płakał? - Chodźmy do akademika. – Powiedziałam i pociągnęłam go za sobą. Spojrzał się ze smutkiem na auto. – Nic tu po nas. Jutro po nie wrócisz i zastanowimy się co z nim zrobić – oczywiście, że się zastanowię. Do cholery chodziło mi tylko o kilka kwiatków. Kilka różowych kwiatków, a od auta roztaczała się słodka woń lawendy. Lawendy? Cholerny wujaszek Steve. A więc on też tutaj jest. Ciekawe kto jeszcze? Komu jeszcze troskliwy ojczulek kazał mnie pilnować? Matt ociągał się trochę, ale zaraz potem zrównał się ze mną i objął ramieniem.
Mimowolnie bardziej wtuliłam się w jego ramię i zaczęłam po kryjomu zaciągać się jego zapachem.
- Swoją drogą to był naprawdę ciekawy dzień – powiedziałam przerywając ciszę. Na jego smutnej twarzy wykwitł mały uśmiech
- Oczywiście, bo spędziłaś go ze mną
- Też. – Cholera ja z nim jawnie flirtuje. On ze mną, a ja z nim. Hazel odklej się od niego. Co ty dziewucho wyprawiasz? Kilka godzin z Mattem Sollerem i koniec z tobą. Jak nic zaraz zaciągnie cię do łóżka, a ty jesteś dziewicą. Piprz*ną dziewicą. Spędzisz z nim noc, zajdziesz w ciążę i zostawi cię dla innej. Nie, nie odsuwaj się nawet na centymetr. Zmarzniesz na tym deszczu. Tak. To dobra wymówka. Zmarzniesz. Zamiast tego w tul się w niego jeszcze mocniej. Cholera on odczytał moje intencje i sam się przysunął. Dziewczyno on coś mówi. Mówi do ciebie. Walnij się w ten łeb i obudź wreszcie. Ślinisz się jak Logan na widok Kelly. Jak mogłaś go krytykować? Sama wyglądasz jak głupi pies! Spróbuj, chociaż czytać z jego warg. Skup się.
- Chodź coś kupię – do jasnej ciasnej, po jakiego licha ciągnie mnie do cukierni. Czy on się nie najadł? Ile można jeść? Chce być gruby jak beczka? Nie, mu to nie grozi. Mój adonis zawsze będzie perfekcyjny. Zawsze. Idiotko. Znowu mówisz o nim mój adonis. Czyż ty do końca zdurniała głupia dziewczyno? Straciłaś rozum? Co on tam kupuje? Landrynki? Czy on nie ma na dzisiaj dosyć landryn? Niech ta sprzedawczyni go nie kokietuje, bo jej zaraz przywalę. Jakie przywalę? Ty ledwo go znasz, nie cierpisz go. A niech sobie tam flirtuje. Czy on wcale nie zauważa jak ona się do niego przystawia? Ślepy jest czy co? Tak. Na pewno. Głupi i ślepy. Jest tutaj ze mną. Ze mną do cholery. Niech ona się od niego odczepi. Zapłacił i znowu objął mnie ramieniem. Dziewczyna posłała mi zazdrosne spojrzenie. Dobrze jej tak, a co? Co robi Matt, kiedy ja tu walczę z tą zołzą na spojrzenia? Opycha się tymi landrynkami. Słodkimi, walniętymi landrynkami. Spojrzałam się na niego jakoś tak dziwnie.
- Co? Lubię landrynki
- Ta jasne. A mi właśnie czołg przejechał pod nogami. Sam zobacz – powiedziałam sarkastycznie - Przecież widzę jak się krzywisz, kiedy je połykasz. – Miał taką słodką minę, kiedy coś mu nie smakowało – Więc? Jesteś masochistą. – Jakim masochistą? Hazel znowu coś palnęłaś. Teraz tylko powiedz coś sensownego. Nie. Lepiej poczekaj, aż on coś powie. Tak będzie lepiej. Może uzna mnie tylko za idiotkę, a nie za kompletną idiotkę.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo mimo, że ich nie cierpisz to je jesz. Wnioskuję, że chcesz pamiętać o swoim samochodzie. – Tak. Na pewno. Piana miała ten sam odcień, co te cukierki. Do jasnej cholery czy on właśnie włożył mi do ust landrynkę. Do moich ust? Dotknął tymi swoimi rękoma moje usta? Cholera co tu się wyprawia? Czy mi właśnie zrobiło się słabo? Czy ja zemdleje? Oczywiście Hazel. Mdlej. Niech cię złapie. Nie bądź naiwna, to, że raz pomógł ci wstać, nie znaczy, że teraz będzie się wysilać i cię złapie. Niedoczekanie. Zostawiłby cię tutaj na pastwę losu.
- Zgadłaś. Chce pamiętać o samochodzie.
- Ale dlaczego? Czyżbyś zapomniał, co się z nim stało? – Skrzywił się w bólu, a mi znowu zrobiło się go żal. Hazel weź się w garść. Sama chciałaś się zemścić. Sama. Samiuteńka. Nikt cię do tego nie zmuszał. Mogłaś po prostu nie pozwolić na kradzież, a nie wymyślać taki okropny plan. Mogłaś się zemścić inaczej! Nie do cholery. Dobrze zrobiłam. Dobrze mu tak. Zapłacił za swój charakterek z piekła rodem. Ale czy to jego wina, że się tak zachowuje? Może tak go wychowali? Nie bądź głupia. Kto by wychował swoje dziecko na gwiazdora?
- Po prostu, oh Hazel. – Wystękał
- Co?
- Kiedy jestem z tobą nie mogę o niczym innym myśleć, niż o tym, jaka jesteś wspaniała. – Co on pieprzy? Te landrynki zawierały w sobie nie dozwolone środki, czy co? Powaliło go na całej linii – Kiedy marszczysz nos, jak się dłużej nad czymś zastanawiasz, a robisz to dość często. Kiedy…kiedy, po prostu jesteś wspaniała Hazel. – Cholerka. On ze mną flirtuje. Uwaga. Matt Soller ten playboy flirtuje, z tobą Hazel. Powoli zaczął nachylać się w moją stronę. Myśl Hazel. Myśl. Nie możesz go pocałować. Co robić? Co tu robić? Nie uciekniesz, bo weźmie cię za idiotkę. Landrynki. To pieprz*ne landrynki mogą cię uratować. Nie wiele więcej myśląc pochwyciłam jedną z nich i wsadziłam mu do ust, jak on wcześniej mnie. Zachichotał. Czy on do cholery śmiał się ze mnie?
- To był naprawdę miły dzień – powiedziałam i szybko cmoknęłam go w policzek. Hazel Gotti, jak mogłaś? Jak mogłaś zdradzić swoje usta? Swoje kochane usteczka. Spojrzał na mnie oszołomiony i co zrobiłam. Odwróciłam się i odeszłam. Po prostu nic nie powiedziałam tylko odeszłam.
Kelly nie było w pokoju. Dobrze, bo ten mały chochlik chciałby wiedzieć, co się ze mną działo przez cały dzień. Musiałam wszystko przemyśleć, ale najpierw zadzwonić do Rickiego, żeby pozbyli się piany i farby. Nie interesuje mnie jak. Po prostu mają to zrobić. Cholera czy moje serce się topi pod wpływem Matta Sollera. Nie, na pewno nie. To dlatego, że to moja wina, a oni przesadzili. Tak. Oj, chłopaki będą mieli całą noc z głowy.
Rzuciłam się na łóżko i wybuchnęłam głośnym śmiechem przypominając sobie wydarzenia dzisiejszego dnia. Tak właśnie oddałam się w ramiona Morfeusza.
Capitulo VI - Versace
Bip! Bip! Bip!
Zajęczałam na dźwięk budzika. Zaraz to nie był budzik. Ktoś usilnie wali w drzwi. Co za idiota? Nie można było sobie porządnie pospać? Przewróciłam się na drugi bok z nadzieją, że Kelly wstanie. Nie myliłam się. Hałas ucichł. Nie otwierałam oczu, bo wiedziałam, że wszystkie moje nadzieje na dospanie odpłyną. Cholera.
- Kelly! – Wrzasnęłam. Czy ta laska jest niezrównoważona psychicznie? Co jej odbiło, żeby wyrzucać mnie z łóżka?
- Wstawaj, to do ciebie. – Usłyszałam jak przez mgłę powoli wygramoliłam się z łóżka i stanęłam twarzą z Kelly i jej perfidnym uśmieszkiem. Co on oznaczał? Czy wyglądałam tak źle, że próbując zdławić śmiech wyszła jej taka nie typowa mina? I kto do cholery raczył mnie obudzić? Powłóczyłam nogami do drugiego pokoju i stanęłam jak wryta. Tak to dobre określenia. Dosłownie mnie zatkało. Cały pokój tonął w różach i nie była ich setka, czy kilka. Było ich tysiące. Ktoś przysłał mi tysiące czerwonych róż. Tysiące! Tylko kto? Tata? Odpada. Jakiś wujek? Niemożliwe. Ricky? Wykluczone, przede wszystkim, dlatego że był na mnie wściekły za auto. Więc kto? Wiem. To na pewno pomyłka. Te kwiaty są od Logana dla Kelly. Tak. Nikt nie przysłałby mi tylu róż. Nawet jednej by mi nie przysłał. Mimowolnie spojrzałam się na dziewczynę stojącą obok.
- Był liścik. – Cholera był liścik i ona mówi to tak spokojnie. Dlaczego mi go jeszcze nie dała? Co ta dziewczyna sobie wyobraża? Może ta osoba się podpisała? No dalej wyciągaj go z tej kieszeni. Dosłownie wyrwałam go z jej rąk i otworzyłam.
Uważam, że nasze wczorajsze spotkanie było randką.
M.S
Ja cię kręcę. Kwiaty są od adonisa. Od Matta. Niby playboy, ale taki szarmancki. Przysłał mi róże, a ja mu zdewastowałam samochód. On jest taki cudowny. Nie pamiętam jak i czy zrobiłam poranną toaletę. Cały czas podziwiałam róże od adonisa. Czerwone!
Ubrałam pierwsze lepsze rzeczy i wtedy usłyszałam przerażający krzyk Kelly.
- Co się stało? – zapytałam dziewczyny, która patrzyła na mnie jakbym co najmniej zamordowała jej kotka.
- To… to
- To…co?
- To Versace. Najnowsza kolekcja. U nas jeszcze niedostępna. Skąd ty ją masz. Jest cudowna – dopiero wtedy zwróciłam uwagę na swój ubiór. Według mnie to była zwykła elegancka bluzka i jeansy. Tyle krzyku z powodu Versace? Pewnie padłaby na zawał, kiedy poznałaby osobiście Donatellę? Cholera mogłam ubrać coś innego. Kelly dosłownie podbiegła do mojej szafy i zaczęła przeglądać moje rzeczy. Co chwilę słyszałam tylko to Armani Versace, albo jeszcze inną firmę. Była tak zajęta ciuchami, że nawet nie zauważyła przyjścia Logana. Ta dziewczyna ma nie równo pod sufitem, jeśli chodzi o ubrania. Wczoraj nie mogła się odkleić od swojego chłopaka, a teraz nie zwracała na niego uwagi. Już wiem jak wyglądają z nią zakupy.
Logan usiadł na kanapie i uśmiechnął się do mnie.
- Jaka marka?
- Zaczęło się od Versace potem był Armani, Clain, a potem to już nie wiem jak szło. – Odpowiedziałam. Logan był przyzwyczajony do takiego zachowania. Czy ona oszalała? Na mózg jej padło, czy co? Czy ten mały chochlik właśnie przymierza moje rzeczy? Zaczęłam rozmawiać z Loganem. Czułam się przy nim swobodnie. Nie wiedziałam czemu, ale opowiadałam o swojej rodzinie bez kłamstw, oczywiście przemilczałam mroczniejszą stronę, ale do jasnej cholery nie potrafiłam go oszukiwać. No dobra. Nie potrafiłam oszukiwać samej siebie. Był miłym facetem do tego inteligentnym i przystojnym. Grał w koszykówkę, Kelly miała szczęście. Głupie szczęście. Hazel czy ty jesteś zazdrosna? Oczywiście, że nie. Nigdy o nikogo nie byłaś zazdrosna. Może troszeczkę. Żadne troszeczkę, ale w sumie czasami chciałabyś się do kogoś przytulić. Żadne przytulić. Przytulania ty masz już po dziurki w nosie.
- Więc róże…
- Dostałam je.
- Od Matta Sollera – do cholery skąd on wie. Przecież ja nikomu nie mówiłam, czyżby Matt się chwalił. Ten nadęty bufon. Cymbał. Laluś. Idiota. Czy myśli, że dołączę do jego kolekcji? O nie. Grubo się myli. Hazel skup się. Wczoraj był miły. Nie obrzucaj go wyzwiskami. Może on nikomu nie rozgadał.
- Ssskąd wiesz? – Dziewczyno staraj się chociaż mówić normalnie. Zachowujesz się jak niespełna rozumu.
- Ja i Matt jesteśmy przyjaciółmi. – Co? Chłopak Kelly i ten cymbał są przyjaciółmi. Żaden cymbał. On ci przysłał róże. Czerwone do cholery. Gdyby były białe, żółte, ale Czerwone!
- Ah tak – Głupia. Nie stać cię na bardziej inteligentną odpowiedź. Jakie „Ah tak?. Co to do cholery znaczy?
- Właściwe to… on wysłał mnie na przeszpiegi
- Jakie przeszpiegi? – Zapytałam. O co tutaj do cholery chodzi? Po co tak naprawdę Logan przyszedł? Czego on chciał? Czego Matt chciał? Czego ja chciałam? Matta Sollera. Jakiego znowu Matta? Czy wszystkie twoje myśli muszą się kręcić wokół niego? Obudź się księżniczko. Matt Soller to playboy. Może mieć każdą w tej szkole. Każdą!
- Kazał mi sprawdzić jak zareagowałaś na róże. Czy ci się podobają, czy może jesteś wściekła? Jak wspominasz landrynki? Tego zbytnio nie zrozumiałem. – No jasne, że nie. Bo kto normalny boi się pocałować chłopaka i wciska mu landrynki do ust. Ja na pewno nie jestem normalna. – W sumie miałem o to wszystko wypytać Kelly, ale zważywszy do jakiego stanu ją doprowadziłaś – spojrzałam na tego małego chochlika. Jak ona wygląda? Włosy rozczochrane, oczy wielkie, warga jej drga jakby płakała. Podsumowując: wygląda jak ćpun. Cholerny ćpun. – Więc? – Co więc? O czym to my rozmawialiśmy? A tak. O Matcie.
- Róże są cudowne, ale nie powinien ich wysyłać. Co do landrynek powiedz mu, że ja je lubię – Co ty bredzisz? Przecież ich nienawidzisz. Ale dobrze powiedziałaś. To jest dyplomatyczna odpowiedź – niech nie myśli, że dołączę do jego kolekcji – mruknęłam. Myślałam, że Logan tego nie usłyszy. Jakaś ty głupia Hazel. Przecież on nie jest głuchy jak wujek Tom, kiedy to mówiłaś do niego przez megafon. Swoją drogą niezłą miałaś wtedy zabawę. Szkoda, że go zoperowali.
- Oczywiście, że nie dołączysz. Jesteś zbyt fajna, żebym na to pozwolił. Matt jest moim kumplem, ale za dobrze go znam. Wiesz mi nie jest ciebie wart – mrugnął do mnie. Przybiegła Kelly. Wskoczyła mu na kolana i zaczęli swój rytuał przywitania. Spojrzałam na nią i co ona do cholery ma na sobie? Moje rzeczy! Moje! Znowu się ślinią. Ble. Nie Hazel ty też się wczoraj śliniłaś, tylko że w trochę innej sytuacji, ale wciąż śliniłaś.
Capitulo VII - Nietykalna
Porównałam swój plan z Kelly, Sereną, Loganem i Aronem i okazało się, że tylko jedną lekcję będę miała wraz z Kelly i Loganem. Cholerna szkoła. Dlaczego nasze plany nie mogą się bardziej pokrywać? Stwierdzam, że ten kto je układał był nieźle wstawiony. Wstawiony to mało powiedziane, Hazel. On był pijany jak bela. W dodatku z Aronem i Sereną nie miałam żadnej lekcji. Żadnej. Najbardziej z tego wszystkiego nurtowało mnie pytanie dlaczego do cholery Logan i Aron tak bardzo się śmiali, zaznajamiając się z moim planem? Co w nim było śmiesznego? Może jakiś nauczyciel to kompletny idiota? Tak. Na pewno dlatego się śmiali. Bo co innego mogło ich rozśmieszyć? Hazel, gdyby tak było to by cię ostrzegli. Pomyśl tylko. Co by oni z tego mieli? Przynajmniej Logan by ci powiedział. Dzięki niemu dowiedziałam się, że jedyną oznaką dewastacji auta Matta jest słodkawy zapach. Ciekawe kiedy się go pozbędzie? Czyli to znaczy, że śmiali się z czegoś innego. Tylko z czego? Hazel skup się na tym gdzie jesteś i przestać już tak rozmyślać nad tym nic nie znaczącym incydencie. Tak więc idę sobie spokojnie na moją pierwszą lekcję w mojej pierwszej szkole i oczywiście nie byłabym sobą gdybym się nie zgubiła. Czy do jasnej cholery nie mogli mnie odprowadzić? Spóźnię się jak nic. Brawo Hazel. Tylko ty możesz się zgubić. Zgubić w własnej szkole. Jesteś idiotką. Przy tobie barbie to kujony. Barbie! A ty nie cierpisz barbie!
- Zgubiłaś się? – usłyszałam pytanie i odwróciłam się. Przede mną stał niski chłopak, blondyn i w dodatku o błękitnych oczach. Nie był ani sportowcem, ani kujonem, on po prostu był. Emanowała z niego jakaś przyjemna radość, wiedziałam, że mogę go polubić, a co więcej może mi pomóc i nie spóźnię się na tą cholerną lekcję.
- Tak. Idę do sali 350A. Pomożesz mi? – oczywiście, że ci pomoże. Co to było za pytanie? Jesteś kretynką Hazel? Przecież on tylko dlatego się do ciebie odezwał bo chciał ci pomóc.
- Odprowadzę cię – uśmiechnął się. – Pamiętam mój pierwszy dzień w szkole. Kilkakrotnie zgubiłem się w tej szkole i potem miałem nieprzyjemności – chłopak był miły. Miał na imię Brandon jakiś tam. Słuchałam uważnie o tym co mówi o nauczycielach, jak się zachowywać w stosunku do nich, aby cię polubili.
- Hey, Brandon – usłyszałam i oboje się odwróciliśmy. W naszą stronę szedł barczysty chłopak. Od razu było widać, że sportowiec. Nie zważając na mnie przycisnął Brandona do ściany. To jakiś kompletny idiota? Jak można tak po prostu pchnąć chłopaka na ścianę? Coś sobie zacięcie tłumaczyli. Z ich krótkiej wymiany zdań zrozumiałam tylko „Nietykalna” i że chodziło o mnie. Co to do cholery znaczy? Czy tego chłopaka popieprz*yło? Co on sobie wyobraża? I dlaczego do wszystkich anieli jestem nietykalna? Czyżby mój ojczulek wyciągnął swoje macki, aż do szkoły? On już mnie popamięta. Przepraszam tatusiu, ale ja tutaj staram się prowadzić w miarę normalne życie, a ty mi w tym nie pomagasz. Czy mógłbyś odwołać tych swoich goryli? Ta jasne Hazel. Powiedz mu tak. Nie doczekanie twoje. Szybciej wrócisz do domu niż się spodziewasz.
- Idziemy – usłyszałam niski głos sportowca. Spojrzałam w miejsce gdzie stał Brandon, ale jego już nie było. Jak on mógł się tak szybko zmyć i zostawić mnie z tym Frankensteinem?
- Gdzie? – zaciągnie cię w jakiś kont i zgwałci. Już nigdy nie zaznasz smaku prawdziwej miłości Hazel. Nigdy. Zrób coś. Uciekaj. Ależ oczywiście, że tego nie zrobi. To czego on do cholery chce?
- Odprowadzę cię do sali. Dalej bo sam się spóźnię na lekcję – warknął. Czy tych ludzi tutaj piorun walnął? Postrzeliło ich czy jak? Nawet nie stara się być miły. Skoro tak po co się fatyguje? Brandon by mnie odprowadził. On przynajmniej nie narzekał, że się spóźni na lekcję. I co do cholery znaczy nietykalna?
- Dlaczego mnie odprowadzasz? Brandon by to zrobił. – zauważyłam, że jego brew drgnęła
- Dowiesz się w swoim czasie.
- Co znaczy „Nietykalna”? – spojrzał się na mnie spode łba. – Niech zgadnę. „Dowiesz się w swoim czasie”
- Szybko kojarzysz mała. Tu masz lekcję. Ktoś odprowadzi cię na następną. – i odszedł. Nic więcej nie powiedział tylko odszedł. Kto? Ktoś inny? Boże co mnie jeszcze spotka w tej szkole? Weszłam do sali.
- Oh, witamy panno Gotti. – nauczyciel podał mi książki. Wydawał się być naprawdę miły. – Proszę zajmij wolne miejsce – rozejrzałam się po sali i dostrzegłam kilka wolnych miejsc. Wśród uczniów siedział także Brandon. Ruszyłam w jego stronę i wtedy usłyszałam:
- Panie Dominguez, myślę że Hazel powinna usiąść ze mną – usłyszałam męski głos z przeciwnego końca sali.
- Tak. – nauczyciel wyraźnie się zmieszał - Masz rację. Panienko Gotti proszę usiąść z panem Marquezem – dopiero wtedy odwróciłam się w stronę chłopaka. Kolejny sportowiec. O co w tym wszystkim do cholery chodzi? Zrezygnowana usiadłam koło chłopaka. Czy ci wszyscy ludzie tutaj oszaleli? Czy nie mogłam usiąść z Brandonem? Przypomniałam sobie o Matcie. Ciekawe co on teraz robi? Nie widziałam go od wczoraj. Nie podziękowałam mu nawet za róże, którymi pachnie cały pokój. To była zemsta. No jasne, dlaczego Hazel wcześniej się nie zorientowałaś. Dosłownie poszłaś równo po bandzie. Twój pokój pachnie teraz jak jego samochód. Tak samo słodko. Jaka zemsta? Hezel o jakich ty znowu głupotach gadasz? Nie wydałby przecież fortuny na róże, żeby się zemścić. No i po co przysyłałby Logana na przeszpiegi? Nie. On je wysłał bo mu się podobałaś. Na pewno. Jakie podobałaś? Chyba wypadłaś z wózka jak byłaś mała? Nieźle musiałaś się wtedy potłuc. On wysłał ci te róże w podzięce za wczorajszy dzień. Tak. Tylko i wyłącznie dlatego. Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. Czy ktoś chrząknął? Ten sportowiec na mnie chrząknął. Przez to wszystko nawet nie zauważyłam, że lekcja się skończyła
- Czego? - warknęłam
- Mam cię odprowadzić na następne zajęcia. – powiedział, a mi dosłownie uszy zwiędły. Wiedziałam, że sama nie trafię. Z moją zdolnością gubienia się. Zrezygnowana powiedziałam
- Mam je…
- Wiem gdzie je masz. Znam twój plan na pamięć.
- Co? – Co do cholery to znaczy? Po co się uczył go na pamięć?
- Wszyscy sportowcy go znają. To mój obowiązek
- Kto uczy się czyjegoś planu na pamięć z obowiązku? – o co tu do jasnego bigosu chodzi? Czy tych wszystkich sportsmenów popieprz*ło?
- Dowiesz się w swoim czasie – o co im wszystkim chodzi z tym czasem? – Swoją drogą jesteś zabawna.
- Dzięki…chyba – dodałam po chwili.
- Chodź. Bo jak się spóźnisz to nie wyjdę w następnym meczy w podstawowym składzie – jęknął. Uśmiechnęłam się i ruszyłam za nim.
Capitulo VIII - Szaleńcy atakują
Podziękowałam kolejnemu sportowcowi, który odprowadził mnie do sali i niepewnym krokiem weszłam do środka. Nauczycielka podeszła do mnie nic nie mówiąc, wręczyła książki i zgrabnym ruchem wskazała, że mam usiąść. Kiedy chciałam coś powiedzieć uciszyła mnie. Czy on jest chora na umyśle czy jak? Nie można się nawet odezwać? Nawet powiedzieć dziękuje? Do psychiatryka Hazel. Ona powinna iść do psychiatryka, a może jednak ty? Tak Hazel ty też się do niego nadajesz. Możecie iść razem. Przynajmniej przyjaciółkę żeś sobie znalazła. Rozejrzałam się po sali i cholera. Cholera. Cholera. Cholera. Na końcu sali siedział Matt Soller we własnej osobie i kiwnął na mnie. Nie dość, że mam z nim lekcje to on chce, żebym z nim usiadła. Pochrzaniło go czy co? Do wszystkich anieli on chce ze mną usiąść. Tak Hazel chce, więc rusz ten swój zgrabny tyłeczek i idź do niego, bo na razie wyglądasz jak idiotka. Co on się tak na mnie patrzy? Zaraz mu oczy wypadną. Hazel pomyśl trochę jak komuś oczy mogą wypaść. Popukaj się w główkę, może coś do niej przypadkowo wpadnie. Czy jestem gdzieś brudna? Nie. Raczej nie. A może jednak?
- Cześć – usłyszałam jego szept. Dlaczego on do cholery szepce? A no tak Hazel lekcja się już zaczęła. Spostrzegawcza jesteś jak orangutan w dżungli.
- Cześć – odpowiedziałam i zapadła dziwna cisza. Wczoraj nie milczeliśmy nawet przez minutkę, a teraz? Żadne z nas się nie odzywa. Hazel jeśli on nic nie powie przejmij inicjatywę. Tylko o co go tu zapytać? O pogodę. Tak to dobre na początek. Dziewczyno mocno się trzepnij w łeb. Będziesz nim gadać o pogodzie? Naprawdę cię powaliło? Nie bądź du*a. Powiedz coś. Tylko co? Nieważne, powiedz coś sensownego. Nachyliłam się w jego stronę i wyszeptałam na ucho:
- Dziękuję za róże. Są przepiękne – na jego ustach zagościł uśmiech. Widzisz nie było tak źle. Tylko teraz niech on coś powie, bo ja zaraz coś palne i cała magia pryśnie. Jaka magia do cholery? Magia nie istnieje. Po prostu siedzisz sobie i patrzysz w to jego magnetyczne spojrzenie i świata po za nim nie widzisz. Hazel czyżbyś wpadła w sidła tego playboya? Nagle wciąż patrząc na mnie odpowiedział na jakieś pytanie nauczycielki. Pytanie, którego ja nawet nie usłyszałam. Jak mogłam tak się zatopić w tym jego spojrzeniu? Jestem aż taka głupia? Wzbudzona z amoku rozejrzałam się po sali i zauważyłam wściekłe spojrzenia, prawie wszystkich dziewczyn w klasie. Pomyłka. Wszystkich. One chciały mnie zabić. Widziałam to w ich spojrzeniu. Mnie do cholery. Przecież ja nic nie zrobiłam. No może tylko z nim usiadłam, ale jak inaczej mogłam postąpić? W sumie to mogłaś usiąść z tamtą dziewczyną, bądź z tamtą, albo z tą szatynką. Wcale mi nie pomagasz. One nawet nie starały się ukryć swoich uczuć. Zesztywniałam gdy owinął mnie zapach oddechu adonisa i usłyszałam:
- Może i róże są piękne, ale żadna z nich nie jest piękniejsza od ciebie. - cholera on znowu ze mną flirtuje. Czy nie mógłby się powstrzymać? Hazel postaraj się go zignorować. Przynajmniej do końca lekcji ignoruj fakt, ze siedzi tak blisko. Cholera zaraz się tu rozpłynę. Niech on się tak na mnie nie patrzy. Nie patrz się. Nie patrz. Wytrwale poczekałam na dzwonek i kiedy tylko zabrzęczał wyrósł przede mną jak spod ziemi kolejny sportowiec. Cholerna skąd oni wszyscy się wzięli? Nie mogą dać mi spokoju? Popierz*lo ich czy jak? Szaleńcy atakują. Tak. To wcale nie byli Marsjanie w tym filmie z Nicholsonem tylko szaleńcy. Uważaj Hazel, bo oni atakują. W dodatku ciebie.
- Cześć Martin - usłyszałam glos Matta. Oni się do cholery znali, tylko skąd? Pomyśl trochę. Obydwoje są sportowcami. Może to Matt zagwarantował ci obstawę? A dlaczego miałby to robić? Co by mu to dało? Nie to nie on.
- Na stołówkę? - zapytał mi się ten goryl
- Tak. - odpowiedziałam krótko i spojrzałam na Matta
- Szybko sobie znalazłaś chłopaka - zażartował. On żartował. Ja ta cala sytuacja jestem zażenowana a on żartuje. Jak można żartować z faktu, że nachodzą cię namolni chłopacy? Namolni to mało powiedziane. Oni są jak stręczyciele, tylko wcale cię nie dręczą.
- Dobrze się bawisz. Gdybym mogła pozbyłabym się ich od razu, ale przyczepili się do mnie jak do rzepu. - w sumie to prawda. Wielokrotnie prosiłam, żeby mnie zostawili, a tu brzydko mówiąc du*a. Du*a. Du*a. Du*a. No dobra Hazel chyba już zrozumiałaś. Oni jednak nie. Może powinnaś im to wyłożyć po chińsku, japońsku czy też innym języku? Może by zrozumieli, że nie jesteś taką sierotką Marysią i dasz sobie radę? Jasne, że dasz. Prędzej utopiłabyś się powietrzem, niż poradziłabyś sobie bez ich pomocy.
- Jak to nie możesz się ich pozbyć? - zapytał z przejęciem. Teraz to się przejmuje. Najpierw żartuje, a teraz przejmuje. A mówią, że kobieta zmienną jest.
- Normalnie. To moja obstawa. Nie mam zielonego pojęcia, kto im kazał za mną łazić, ale gdy się dowiem kto, ten ktoś ostro tego pożałuje. To nie byłeś ty, prawda? - zapytałam
- Oczywiście, ze nie.
- Nie rozumiem
dlaczego on nie protestuje, ze z tobą gadam. Rozmawiałabym z kimś innym od razu by mnie odciągnął lub coś w tym stylu, a teraz gadam sobie z tobą i błogi spokój.
- To proste - usłyszałam glos Martina - To Matt Soller. - odpowiedział jakby oświadczał najbardziej zrozumiałą rzecz na świecie. Ruszyłam w stronę wyjścia, ale zauważyłam, że Matt jeszcze warknął o cos na Martina. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, ze Martin się zmieszał. Szedł teraz obok mnie i się nie odzywał. Czy dzisiaj prześladuje mnie jakaś pieprz*na cisza, czy co do cholery?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez White Vampire dnia 16:24 :10 , 30 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
White Vampire
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 19 Kwi 2010
Posty: 180 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 16:26 :35 , 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
Capitulo IX - Shakespeare
Martin odprowadził mnie do samego stolika i odsunął mi krzesło. Z choinki się urwał czy co? Jest z innej epoki? Ze średniowiecza? Hazel chyba znalazłaś kolejnego kandydata do psychiatryka. Tylko w przeciwności do tej okropnej baby ten jest przystojny. Nie tak jak adonis, ale... Jest szarmancki, wysportowany, sprawia wrażenie gentelmena. Hazel obudź się. Niedawno myślałaś tak o Matcie, a teraz o Martinie. Co się z tobą dzieje dziewczyno? No, ale w sumie z Matem nie ma szans, a z Martinem...
- Więc ty i Martin – usłyszałam głos Sereny jakby zza mgły. Znowu się zamyśliłam i wyszłam na idiotkę. Głupia jesteś nie ma co. Dlaczego wszyscy tworzą nas w parę? Ludzie nie posiadają rozumu. Tak Hazel ludzie nie posiadają rozumu, a ty w tej główce nic nie posiadasz. Tylko przestrzeń. Oni chociaż mają mózg. Bez rozumu, ale zawsze coś.
- To moja obstawa.
- Obstawa – zapytała – czyżby chciał...
- Sereno myślę, że te zakupy to dobry pomysł – przerwała jej Kelly dając jakieś znaki. Kto chciał? Co chciał? Hazel zastanów się przez chwilę. Niech zapali ci się nad głową żarówka. Pomyśl. Jasne. Oni wiedzieli. Oni wiedzieli kto i nie powiedzieli mi, a to podłość.
- Wy wiecie kto za tym wszystkim stoi?! – Oskarżyłam ich oczekując tym samym odpowiedzi. Milczeli. Rozglądali się po sobie z niemym pytaniem. Niech lepiej mi powiedzą, bo im nogi z tyłka powyrywam. Oczywiście Hazel, bo jesteś taka silna, że dasz radę. Kelly to i może, ale Aronowi? Ja tutaj palpitacji serca dostaje, a oni siedzą i błogi spokój.
- Wiemy. To… - Aron nie dokończył. Serena mocno trzepnęła go w głowę. Jak można bić własnego chłopaka? Czy ona nie ma serca? Dlaczego mi nie powiedzą? Są w jakieś cholernie idiotycznej komitywie.
- Kelly… - powiedziałam wyczekująco. W tym momencie tylko ona mogła powiedzieć mi prawdę. Wygramoliła się ze swojego krzesła, a cała trójka obrzuciła ją oskarżycielskim wzrokiem.
- Powiem ci u nas w pokoju. To nie jest dobre miejsce - Pociągnęła mnie za rękę. Byłam wściekła i szczęśliwa zarazem, bo odniosłam zwycięstwo. Czułam jak wszystko się we mnie gotowało, wrzało dosłownie. Weszłam za Kelly do pokoju gdzie roztaczał się zapach tych cudownych róż. Przypomniały mi się słowa Matta, że jestem od nich piękniejsza i mimowolnie uśmiechnęłam się. Głupia to był tylko flirt. Do tego nic nie znaczący, a ty już sobie wyobrażasz Bóg jeden wie co. Weź się w garść głupia dziewczyno.
- Logan i Aron rozmawiali o tobie w szatni. O tym, że nie chcesz, aby jakikolwiek chłopak się do ciebie zbliżał – skrzywiłam się, ale co mogłam poradzić. Przy mojej rodzince.
- Jak mogli mi zrobić coś takiego? Zabije ich. Dosłownie zabije. - Teraz to na pewno wyglądałam jak pomidor. Moja twarz powoli zaczęła mnie piec i czułam, że już bardziej czerwona nie mogę się zrobić.
- Nie. Ktoś był świadkiem ich rozmowy.
- Kto? – Bezczelny, ładuje się z butami do mojego życia. I w dodatku ja go nie zapraszałam. Już ja mu pokażę.
- Pozwól, że najpierw opowiem ci pewną historię. – Nie czekając na moją aprobatę zaczęła mówić - Claudia chodziła do naszej szkoły jakieś dwa lata temu. Zaczęła spotykać się z pewnym chłopakiem i wtedy ludzie zaczęli ją prześladować. – Co ja do cholery mam z nią wspólnego? Nic. Więc, po co ten mały chochlik to opowiada? Ześwirowała kompletnie? Nie. To ty Hazel ześwirowałaś. Ty nie ona. Słyszysz? Oszalałam. Gadam w myślach sama ze sobą. Naprawdę przydałaby mi się terapia. O czym to była mowa? A tak. O Caudii i jej prześladowaniach. Zaraz.
- Prześladować?
- No wiesz głuche telefony, listy z pogróżkami. Tylko, żeby z nim zerwała. On był pierwszym mężczyzną, do którego się zbliżyła. Miała uraz do mężczyzn, a jednak jemu zaufała. Nie chciał, żeby prześladowały ją zazdrosne dziewczyny bądź mężczyźni, którzy chcieli ją zaliczyć, tylko dlatego, że z nim była. Ona pierwsza otrzymała jego ochronę. – Więc nie byłam jedyna, ale co mnie łączyło z tym nad opiekuńczym gościem? Nic. Więc niech łaskawie się odwali. Ja już mam dosyć nad opiekuńczych mężczyzn, którzy dbają nawet o to żebyś regularnie udawała się do toalety. Tak właśnie wyglądało moje życie. Byłam otoczona ludźmi, którzy bardziej dbali o mnie niż o własne dzieci.
- Jakiego jego?
- Poczekaj. Ale ty niecierpliwa. To nie koniec historii. Mimo wszystkich przeciwności losu bardzo się kochali – co ona mi to jakąś romantyczną historyjkę opowiada? Chce być kolejnym Shakespearem? W sumie to on był gejem, więc nawet by się nadawała. Hazel Skup się.
- Czas przeszły?
- Zginęła prawie dwa lata temu w wypadku samochodowym. Mimo, że wciąż ją ochraniał wciąż była zastraszana i dręczona. Droga była ślizga, a ona dowiedziała się akurat czegoś i chciała mu o tym powiedzieć. Jechała szybko. Zbyt szybko.
- Co ja mam z tym wspólnego?
- Wydaje mi się, że przypominasz mu Claudię. Jesteś tak bardzo roztrzepana i często odjeżdżasz – fajnie. Przypominam jakiemuś gościowi jego byłą, która zginęła w wypadku. Swoją drogą to trochę smutne, ale dlaczego, będę musiała z tego powodu cierpieć. Przepraszam bardzo, ale ja już mam dosyć ochrony do cholery!
- Odjeżdżam?
- No wiesz. Zatapiasz się w swoich myślach. Wygląda na to, że postanowił rozłożyć nad tobą pieczę. On nie chce, żebyś była jego kolejną zdobyczą, kolejnym trofeum. Może ma nadzieję, że przy tobie zapomni. Zapomni o Claudii – mam być w zastępstwie? Co do cholery oznacza, że zatapiam się w swoich myślach? Każdy to robi. Tak Hazel, ale nie każdy gada ze sobą. To robisz tylko ty.
- Wciąż ją kocha?
- Zawsze będzie. Tego jestem pewna.
- Kim on jest?
- Tego nie mogę ci powiedzieć – to po jakiego cholernego grzyba mi to wszystko opowiadała. By pozwolić, żeby jakiś pacan wtrącał się do mojego życia?
- Kelly… - odwróciła się i skierowała w stronę drzwi – Kelly!!!!
- Matt Soller – czyżby ziemia osunęła się pode mną? Nie, to chyba ja osunęłam się na nią. Tak zdecydowanie. Dlaczego mam kolana z waty, a podłoga zbliża się tak szybko? A tak Hazel. Zemdlałaś.
Capitulo X - Truskawkowa Barbie
Leżałam na czymś miękkim. Ostatnie, co pamiętam to podłoga, a teraz leżałam na czymś miękkim. Otwarłam oczy i oślepiło mnie światło. Cholerne światło. Leżałam na kanapie, a przy mnie siedzieli Logan i Kelly. Ostatnie słowa dziewczyny ponownie zadźwięczały mi w uszach i ponownie zakręciło mi się w głowie. Zrobiło mi się także smutno na myśl o tej dziewczynie. Czy ja zwymiotuje?
- Jak się czujesz? – Zapytała zmartwiona
- Chyba dobrze
- Nieźle przywaliłaś – powiedziała i wybuchnęła śmiechem. Mnie tutaj głowa boli jakbym miała potwornego kaca, a ona się tutaj śmieje. Co z tą dziewczyną jest nie tak? Nienormalna jest. To na pewno. Lepiej trzymaj się od niej z daleko – Zbieraj się, bo za chwilę masz kolejną lekcję – na te słowa mimowolnie jęknęłam. Kolejny sportowiec miał wyczucie czasu, bo akurat w tym samym momencie wparował do pokoju.
- Co zamierzasz zrobić z...
- Powiedzmy, że mógł już się przekonać, co znaczy ze mną zadrzeć, a teraz... – Zabije. Wykastruje. Uduszę. Najpierw wykastruje, potem uduszę, a potem zabiję. Coś nie tak Hazel. Skoro go udusisz to jak go zabijesz? Nie jesteś dobra w snuciu. Nie nadajesz się do takich rzeczy. Musisz wymyślić inny plan. Ale jaki? Ten był genialny. Tak Hazel, taki genialny, że jedno wykluczało drugie.
- Mógł? Kiedy?
- No cóż. Wyobraźmy sobie, że dewastacja jego wozu to nie był czysty przypadek. – Wychodząc usłyszałam jeszcze tylko głośny śmiech Logana. Chłopak, który odprowadził mnie na lekcje nie powiedział do mnie ani słowa. Ucięto mu język czy jak? Po prostu szedł i grobowa cisza. Jak można tak długo milczeć? Ja już dawno bym palpitacji serca dostała, a on nic. Po prostu był i zarazem go nie było. Co ty gadasz Hazel? Czy ciebie do reszty walnęło? Prąd cię kopnął? Za mocno się w głowę uderzyłaś? Weszłam na salę i zobaczyłam siedzącego Martina. Uśmiechał się do mnie. To był bardzo przyjemny uśmiech.
Zajęłam miejsce z tyłu. Wydawało mi się, że nie będę tutaj nikomu przeszkadzać. Do czasu. Podeszła do mnie blondynka, ta której przyczepiłam etykietę suka. Nie myliłam się była nią
- To moje miejsce – odezwała się słodko i kapryśnie. Co za idiotka. Na pierwszy rzut oka było widać, że zamiast mózgu ma watę cukrową. Więc pogratuluj sobie Hazel. Nie jesteś w tej szkole najgłupsza.
- Nie zauważyłam, żeby było zarezerwowane – zakpiłam. Nie dam sobie w kasze dmuchać. W kasze dmuchać? Co ty? Jaka kasza? Jakie dmuchać? O co ci chodzi? O co mnie chodzi?
- Posłuchaj mała. Spadaj stąd albo pożałujesz
- Pożałuje? – Przepraszam czy ona właśnie nazwała mnie mała? Chyba zaraz powyrywam jej te wszystkie włoski z głowy.
- Słuchaj. Jesteś zbyt dumna siebie. Twoje włosy są okropne, a twój sposób bycia... – Zmierzyła mnie od palców po czubek głowy. Wiedziałam, że kocha się we włosach. Pusta lalka właśnie się ze mną kłóciła i co było najgorsze? Ona była w tym gorsza od wujka Jeremiego, który kiedy kłócił się o nowy telewizor, dostał od swojej żony żelazkiem. Taki mężczyzna spacyfikowany przez własną żonę, która na domiar złego ma 150 cm. I jak tu być dobrym w swoim zawodzie?
- Długo ćwiczyłaś to spojrzenie? – Zakpiłam.
- Nowa, po prostu nie wchodź mi w drogę i nie będziemy miały problemu. – Powiedziała mlaskając i miałam cholerną ochotę wybuchnąć błogim śmiechem.
- Nie miałam zamiaru takiemu czemuś – dobrze Hazel jej powiedziałaś. Nazwałaś ją rzeczą. A to dobre. Wcale nie. To nawet nie było śmieszne. To było suche jak sucharki babci Eugenii.
Nauczyciel wszedł do sali i krzyknął, żebyśmy zajęli swoje miejsca. Ta idiotka usiadła z przodu sali i przez całą lekcję rzucała mi groźne spojrzenia. Starałam się nie zwracać na nią uwagi. Zamiast tego zastanawiałam się jak tu uprzykrzyć życie adonisowi. Tyle rzeczy znalazło się na mojej małej główce. Czego ja byłam Bogu winna? Przecież nie zrobiłam nic złego. No może ten jeden raz, kiedy zbiłam bezcenną wazę, bo stwierdziłam, że nie pasuje do wystroju, albo kiedy zniszczyłam całą kratkę z kwiatami prowadzącą do mojego pokoju, kiedy to próbowałam się wymknąć, ale po za tym. Po za tym byłam grzeczna jak aniołek. Dlaczego więc na mojej głowie siedziało wujostwo, truskawkowa lalka, moja obstawa i Matt? W dodatku gdy tylko zabrzęczał dzwonek ta suka szybko znalazła się przy mnie.
- Jeszcze raz mi się sprzeciwisz, a źle skończysz - zagroziła
- Hej. Odczep się od niej – usłyszałam
- A ty co Martin obrońca uciśnionych?
- Ja nie, ale ktoś inny tak. Lepiej zostaw ją w spokoju, bo szybko skończy się twoje królowanie – tym razem to on jej zagroził.
- Nie jesteś w stanie tego sprawić - odpowiedziała
- Ja nie, ale Matt…
- A co on ma z nią wspólnego?
- Myślę, że byłby zainteresowany tym jak się do niej odnosisz – dziewczyna zatrzepotała rzęsami, odrzuciła w tył swoje blond włosy i wyszła. Spakowałam książki do torby. Przez umysł przewijały mi się tylko same obelgi, których umiałam strasznie dużo. Zapewne więcej niż jakikolwiek chłopak, ale cóż przebywając przez całe życie w tak doborowym towarzystwie. Jakim doborowym? Zastanów się trochę Hazel? Neurony ci wypaliło czy co?
- Teraz ja cię odprowadzę
- Kto to był?
- Nikt ważny. To Valeria, Królowa szkoły.
- Żartujesz?
- Nie. I nieźle ja wkurzyłaś
- Super Hazel. Nie dość, że postawiłaś się Królowej szkoły to już nie długo sprawisz, że i Król cię znienawidzi
- Co? – Powiedziałam to na głos? Ty już się nie kontrolujesz dziewczyno. Nie wiesz co mówisz, a co myślisz. Weź skierowanie do wariatkowa. Przyjmą cię tam z otwartymi ramionami.
- Nic, nic. Odprowadź mnie na tą moją kolejną lekcję. – Podążyłam za Martinem, który zaczął mówić o jakimś zbliżającym się meczu. Po minionej lekcji zaczęłam dostrzegać plusy ochrony Tamta. W końcu nie musiałam się użerać z tą truskawkową barbie. Jednak nie ominie go zapłata za swój dobry uczynek.
Capitulo XI - Mucha
Kolejna lekcja odbywała się w auli i była to długo wyczekiwana przez mnie godzina, bo w końcu miałam jakąś lekcję z Kelly i Loganem. Oboje zajmowali już miejsca i rozsiadłam się obok Kelly. Dziewczyna przestała zwracać uwagę na swojego chłopaka, a zaczęła rozprawiać coś o moich ubraniach oraz o tym, że musimy jechać na zakupy. Czy jej w głowie tylko zakupy? Ja nie cierpię zakupów. Dogadałaby się z wujkiem Markiem, w końcu to on zaopatrywał moją garderobę i nie do końca był normalny. Myśląc normalny mam na myśli, że bardziej lubił chłopców niż dziewczynki. W sumie to on był moją niańką. Mimowolnie jęknęłam na wspomnienie o ciuchach i wtedy usłyszałam głos, który wywołał u mnie dreszcz. Zimny, nerwowy, a zarazem gorący i uspokajający.
- Jeśli nie z nią to może ze mną? – Odwróciłam się w jego kierunku i zatopiłam w jego spojrzeniu. Co on do cholery tu robił? Nie mogłam mieć do końca dnia spokoju? Oczywiście, że nie Hazel. Ty po prostu przyciągasz do siebie niechciane rzeczy.
- Kelly, chyba jakaś mucha brzęczy nie uważasz? – Zapytałam. Byłam wściekła i szczęśliwa. Że wściekła to rozumiem, ale dlaczego do kwaśnego jabłka szczęśliwa?
- Ja nic nie słyszałam.
- Dziwne, bo ja wyraźnie.
- Ja tez nic nie słyszałem. – Powiedział adonis.
- Wiesz co, a ja ją nawet widzę. Muszę ją zabić – szybko chwyciłam najgrubszy podręcznik i mocno trzepnęłam Matta w głowę. Nawet nie jęknął. Nie krzyknął z bólu. Był z marmuru czy jak? Musiało go boleć. Mnie przynajmniej bolało, kiedy książka odbiła się od niego i uderzyła mnie. Pięknie Hazel. Sama się zabijesz
- Za co? – Nawet nie masował sobie uderzonego miejsca. Co z nim jest nie tak?
- Kelly, powiedz tej wrednej małpie, żeby odwołała swoje psy – Super. Niedługo to ty zoo założysz. Najpierw mucha, potem małpa a teraz psy. Ciekawe co jeszcze ci wpadnie do tego orzeszkowego móżdżka?
- Matt ona mówi, żebyś odwołał swoich kolegów – dlaczego nie mogła mu powiedzieć słowo w słowo? Nie zrozumiała czy co? A może obawiała się, że on nie zrozumie?
- Skąd wiesz, że to ja?
- Kelly powiedz małpie, że sama mi powiedziałaś
- Ona mówi, że mam ci powiedzieć, że sama jej powiedziałam. Czy jakoś tak. – Powiedziała strapiona
- Słyszałem. Swoją drogą zapłacisz mi w domu – chyba wykopałam jej grób. Nie na pewno nie. Logan ją ochroni. Dlaczego chłopak się nie odzywa? A tak rozmawia o czymś z jakimiś chłopakami. Ten jeden nawet jest przystojny i ma błękitne oczka. Hazel skup się. Rozmawialiście o domu. Cholera o jakim domu?
- W domu? To wy mieszkacie razem? To chore. Jesteś z Loganem, a mieszkasz z Mattem – oskarżyłam Kelly
- Hazel, Matt to mój brat. – Ale ty głupia jesteś. Oczywiście, że muszą być spokrewnieni. Matt Soller. Kelly Soller. Aron Soller. Wcześniej się nie zorientowałaś? I w dodatku zrobiłaś z siebie kompletną idiotkę. Kretynkę. Debilkę. Nawet się rymuje.
- Powiedz małpie, żeby się przesiadł bo…
- Robi ci się słabo. Nie lubisz jak jestem tak blisko – przysunął się jeszcze bliżej i jego zapach zaczął drażnić mój węch. Pachniał cudownie. Zaczynałam czuć bijące od niego ciepło. Hazel weź się w garść dziewczyno. Zaraz ci stanie włos na głowie. Przestań o nim myśleć. Skup się na czymś innym. Na wujku Joe, kiedy to zgubił perukę. Tak właśnie. Śmiesznie wtedy wyglądał. Cholera. Matt siedzi obok ciebie, a ty myślisz o wujku Joe. Powiedz mu coś, żeby się od ciebie odczepił. Odczepił, ale dlaczego? Bo jest jak marchewka w warzywniku. Niby przystępna, ale już zgnita. Matt zgnity? Hazel twój mózg chyba wyparował.
- Posłuchaj. Zadumany w sobie erotomanie. Odwołaj swoje pieski, a wtedy porozmawiamy. – Dobrze mu powiedziałaś. Zadumany w sobie erotoman. A to dobre. No Hazel. Ciekawe, co on na to.
- Czyli randka dzisiaj. Lubię jak dziewczyna przejmuje inicjatywę – co on chrzani? Jak randka? Jak inicjatywa? W cale się z nim nie umawiam. Czy go pochrz*niło?
- Jaka randka? Co ty…
- Chcesz się ich pozbyć? – Co te pieski mają z tym wspólnego? Do jasnej cholery w życiu nie pójdę z nim na randkę. W sumie to na jednej już byłaś. Wtedy to nie była randka. Tak a co? Takie spotkanie. Wmawiaj to sobie głupia dziewczyno, wmawiaj.
- Tak, ale nie mam zamiaru…
- To twoja jedyna szansa. Powinnaś coś wiedzieć. – cholera. Znowu mi przerwał. Jak można być tak nie wychowanym socjopatycznym imbecylem?
- Co? – odpowiedział zanim odszedł z kpiącym uśmieszkiem
- Mnie się nie odmawia.
Capitulo XII - Chrzan
Mnie się nie odmawia. Jego słowa wciąż dźwięczały mi w uszach. Co to do cholery ma znaczyć? Czy ja tutaj nie mam nic do powiedzenia? Oczywiście, że nie. Hazel idziesz na randkę z Mattem Sollerem. Na randkę dziewczyno! Obudź się wreszcie.
Czułam się jak pieprz*na lalka Barbie na wystawie w supermarkecie. Dlaczego akurat Barbie? Kelly i Serena biegały wokół mnie jak dwie służące tyle że nie miałam nic do powiedzenia. Muszę przyznać, że odwaliły kawał dobrej roboty. Loganowi dosłownie szczęka opadła na mój widok. Swoją drogą ciekawe co by powiedział tatuś widząc mnie w tak kusej spódniczce. Zabiłby mnie na miejscu. No Hazel, wyglądasz trochę jak dzi**a, ale niech Matt się do woli na patrzy na to czego nie będzie mieć. Złowieszczo zachichotałam.
Ktoś zapukał do drzwi. Poczułam jak moje dłonie zaczynają się pocić i ogarnia mnie zdenerwowanie. Dlaczego cholera Hazel się denerwujesz? A tak. To twoja pierwsza randka! Cholera tobie zależy, żeby wasze wyjście się udało. Nie powinno. Nie powinnaś z nim iść. Nie zapominaj, że to idiota. Goguś. Laluś. Erotoman. Nie otwieraj tych drzwi. Nie otwieraj. Otworzyłaś. Miałam ochotę walnąć się porządnie w głowę dlaczego nie posłuchałam mojego wewnętrznego głosu, ale kiedy tylko zobaczyłam oczy Matta i jego twarz wszystkie moje obawy wyparowały.
- Cześć – powiedział, a raczej wystękał i uśmiechnął się do mnie. Jego cholerny uśmieszek spowodował, że zrobiło mi się słabo i od razu pomyślałam o wujaszku Ronniem, który kiedyś powiedział, że mój uśmiech zwala z nóg. Z przykrością stwierdzam, że kłamał. To uśmiech Matta z nich zwala. Chwyciłam torebkę i zamykając drzwi zahaczyłam o wycieraczkę. Wpadłam wprost w ramiona Matta. Cholerna koordynacja ruchowa, ale jego ramiona były takie silne. Hazel pozbieraj się bo pomyśli, że ci się spodobał. Ale mi się podoba, ale cholera weźmie cię za jakąś napaloną laskę. Tymczasem on wyszeptał mi do ucha
- To że jesteś cudowna to ja widziałem, ale że ty na mnie lecisz
- Wypadek przy pracy – Co ty gadasz? Jaki wypadek? Jaka praca? Ty naprawdę na niego lecisz.
- Ta jasne – powiedział z zadowolonym uśmiechem i tym samym pomyślałam, że zaczął się wieczór pełen porażek. Po prostu porażka po porażce. Pech za pechem. Wyszliśmy na dwór i otoczył mnie ramieniem. Nie wiedziałam gdzie mnie prowadzi, ale gdy był tak blisko nie myślałam o tym. Jego zapach, sposób bycia. Dużo rozmawialiśmy. O mnie. To było cholernie dziwne. Pierwszy raz się przed kimś otworzyłam. Przed cholernym Mattem. Cholera Hazel. Mózg ci usunęli. Zacznij rozmawiać o nim. Powiesz za dużo i w mgnieniu oka wracasz do domku. Nie, teraz przynajmniej nie jest w centrum uwagi. Cholera co ty chrzanisz dziewczyno? Jesz za dużo chrzanu. Od dzisiaj koniec z nim. Wprowadzam ograniczenia. Ale ja kocham chrzan. Było trzeba pomyśleć wcześniej.
Doszliśmy do kina, a tam wisiała pieprz*na kartka, która mogła popsuć nam cały wieczór, a ja nie chciałam wracać. Nie chcę. Chcę z nim pobyć sam na sam trochę dłużej. Zgłupiałaś dziewczyno? Powinnaś zwijać tyłek i uciekać.
Kino było w remoncie. Kto wymyślił remont? Jakiś idiota zapewne. Cholerny remont.
- Pozostaje nam spacer – powiedział i pociągnął mnie za rękę. Znowu rozmawialiśmy. Znowu o mnie. Byliśmy w jakimś parku. Po jaką cholerę on tutaj mnie przyprowadził? Do parku! Wieczorem! Zobaczyłam stolik nakryty dla dwóch osób ze świecami. Cholera. Matt Soller był romantykiem. Nie myśląc rzuciłam mu się na szyję. Hazel odbiło ci. Poryło na całej linii.
- Wiedziałem, że ci się podoba – odkleiłam się od niego zmieszana. Odsunął mi krzesło jak prawdziwy gentelmen i sam zasiadł naprzeciw mnie. Noc była piękna. Siedzieliśmy pod starym dębem, a po naszej prawej stronie roztaczało się jezioro. Było magicznie. Podniósł pokrywkę i moim oczom ukazała się talerz z Involtino Salmone.
- Ale…
- Pamiętałem jak bardzo ci to smakowało
- Nie znałeś nazwy
- Tak. Poszedłem do tej knajpki i … - poczułam jak moje ręce znowu się pocą. A jednak katastrofa. Matt wskazał na coś głowa i gdy spojrzałam się w tamta stronę zrobiło mi się słabo. Wujek Sammie i wujek Rufus szeroko się uśmiechali. Cholera Hazel. Wracasz do domu. Twój tata już na pewno po ciebie jedzie. Życie miało być piękne.
- Dziękuję. – poczułam, że powinnam korzystać z każdej chwili póki mogę. Zaczęłam jeść potrawę. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, ale wciąż czułam się nieswojo. Cholerni wujkowie, którzy mnie kontrolują. Cholera. Cholera. Cholera. W końcu przypomniałam sobie po co właściwie przyszłam na to spotkanie. Hazel to nie spotkanie tylko randka. Randka. Wbij sobie to do swojego małego móżdżka.
- Matt czy twoi koledzy będą mnie jeszcze długo prześladować? – zapytałam. Chciałam na niego nakrzyczeć lub coś w tym stylu, ale nie byłam w stanie. Co się do cholery ze mną dzieje? Hazel przecież zawsze byłaś twarda. Dlaczego tak się zachowujesz? Dlaczego zatapiasz się w jego oczach.
- Uhmmmm… Pójdźmy na kompromis
- Kompromis?- Co on do cholery znowu wymyślił?
- Pozwól im od czasu do czasu cię prześladować tylko w szkole, a po szkole… - A po szkole co? Ty będziesz ze mną cały czas? To byłoby cudowne. Nie Hazel. Wcale nie. Wpakowałaś się w niezłą kabałę dziewczyno.
- A nie mogliby dać mi spokój całkowicie?
- Nie – odpowiedział kwaśno – kiedy ludzie dowiedzą się o dzisiejszym dniu, nie dadzą ci żyć. Musisz wiedzieć, że popularność ma także złe strony
- Martwisz się o mnie – nie odpowiedział. Zamiast tego złożył długi pocałunek na mojej dłoni.
Capitulo XIII - Świnia
Wracaliśmy powoli do campusu. Matt zarzucił mi na ramiona swoją kurtkę i teraz gdy koszulka napinała się na jego mięśniach wyglądał tak seksownie i gorąco. Hazel przestań do cholery się na niego tak namolnie patrzeć. Powstrzymaj ten swój wzrok. Nie zachwycaj się nim tylko zachodem słońca. Tak. To dobre na początek. Jak ty możesz myśleć o zachodzie skoro obok ciebie idzie takie ciasteczko.
Kilkoro ludzi patrzyło się na nas rzucając zaskoczone, wściekłe, zazdrosne spojrzenia. Inni nas ignorowali, a jeszcze inni udawali, że to robią. Czułam się jak małpa w zoo.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak śmiałam. Matt rozśmieszał mnie często, zachowywał się naprawdę jak na fajnego gościa przystało. Hazel przecież on jest fajny! Wszystko było wspaniałe do czasu, aż nie rozdzwonił się jego telefon.
– Cześć, Sandra, co się stało? ...– Racja! Przepraszam. Sara –Jasne. Bardzo chętnie umówię się z tobą. Jutro na osiemnastą?... - Do zobaczenia.
– Przepraszam za to – powiedział.
– Nie ma, za co. – Uśmiechnęłam się z grymasem. Cholera jest ze mną na randce, a umawia się na kolejną. Palant. Mogło być tak pięknie, ale musiałeś to spieprz*ć. Jak Hazel mogłaś być taka głupia? Było trzeba iść z kimś innym na randkę. Tak Matt idzie od dzisiaj w odstawkę. W jaką odstawkę? Czy ciebie dziewczyno pogięło do reszty?
– Co jest takiego śmiesznego? – zapytał, rozmyślając zapewne nad moim zachowaniem.
– Nic. Absolutnie nic – prychnęłam.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, kiedy udawałam śpiącą. Cholera Hazel. Ty jesteś zazdrosna. Zazdrosna o tego aroganckiego dupka. Od razu możesz iść do lasu się powiesić, zanim dojdzie z tobą do trzeciej bazy. Jakiej trzeciej, a pozostałe dwie?
– Zmęczona? – Posłał mi zakrzywiony uśmiech.
– Troszeczkę. – objął mnie ramieniem
Dosłownie mruknął to do siebie niskim, cichym głosem.
– Jak twój chłopak zareagował, kiedy powiedziałaś mu, że tu przyjeżdżasz? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Ee… Nie mam chłopaka.
Nie lubiłam takich pytań, szczególnie, gdy zadawał je Matt Soller. Jego mina była za to bezcenna. Miał szeroko otwarte oczy. Czyżby był zdziwiony? Mogłam w sumie powiedzieć mu prawdę: Przepraszam Matt, ale nie mam chłopaka bo mój tatuś to John Gotti i on wiesz…
Wtedy ponownie zadzwonił jego telefon.
– Halo?... Cześć, Ver!... Naprawdę?... Żartujesz!... Brzmi świetnie!... Tak, jasne… Przyjadę do ciebie o osiemnastej… Tak, do zobaczenia! – Rozłączył się, ale zaraz znowu wykonywał jakieś połączenie.
– Halo? – przerwał na moment. – Kto to? – zawstydził się. – Och, San… znaczy się, Sara!... Tak, o naszej randce. Słuchaj, jestem strasznie chory. – W tym momencie udał kaszel. – Myślę, że mam grypę, więc jestem zmuszony odwołać nasze spotkanie… Nie chciałbym, abyś ty również zachorowała. – Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Cholerny idiota, a ty poszłaś z nim na randkę. Jesteś niedorozwinięta czy co? Jak mogłaś z nim gdziekolwiek pójść i wyobrażać sobie waszą wspólną przyszłość?
– Tak… Może innym razem… Dziękuję. Też wierzę. – Rozłączył się.
Nie myśląc, zmusiłam moje stopy do rozpoczęcia drogi do mojego pokoju. Dupek!
– Hazel? Co się stało? – Złapał mnie za ramiona, zanim zdążyłam go uderzyć w napadzie złości. Idiota. Kretyn. Dupek. Świnia. Przystojna świnia.
– Idź stąd, przyprawiasz mnie o mdłości.
– Co? Ale co ja takiego zrobiłem? – zapytał niewinnie i skierował moją twarz tak, aby znalazła się naprzeciw niego.
– Pytasz, co zrobiłeś? Miałeś mieć randkę z tą całą Sarą! Całkowicie ją okłamałeś, a teraz odwołujesz wasze spotkanie dla kogoś innego! A teraz jesteś na randce ze mną, żadną z nich. Więc łaskawie nie umawiałbyś się z innymi. – krzyknęłam na niego.
– Cóż, plan Ver brzmiał lepiej. Miała wolne bilety… – przerwał, bo pewnie uznał, że obwiniam go za nic.
– Aaa! Posłuchaj siebie! Sara może jest głupia, kupując twoje żałosne tłumaczenia, ale nadal pozostaje jest dziewczyną. Dziewczyną z uczuciami! Mógłbyś jej po prostu powiedzieć prawdę! To byłoby lepsze niż kłamstwo! – krzyknęłam wściekle. Co za bęcwał. Jak on może tak się zachowywać?
– Będzie zła na mnie… Poza tym, co się stanie jak spotkam się z nią innym razem, niekoniecznie dzisiaj? – pragnęłam walnąć go w tą piękną twarzyczkę. Ten egocentryk wyprowadził mnie z równowagi. Sprawił, że znalazłam się nad emocjonalną przepaścią. Nigdy więcej Hazel się z nim nie umówisz. On nie jest ciebie wart.
– Nie mogę w to uwierzyć! – Pokręciłam powoli głową. Byłam zszokowana.
– Dlaczego tak się tym interesujesz? Jesteś zazdrosna? – zachichotał. Nie mogłam zrozumieć, jak on w ogóle zauważył w tym coś śmiesznego lub…
– Nie jestem zazdrosna – powiedziałam. – A dlaczego uważam, że to moja spawa? Ponieważ jestem dziewczyną. Po prostu nie podoba mi się sposób, w jaki bawisz się moją płcią!!! –sapnęłam wkurzona. Nigdy więcej się do niego nie odezwiesz. Cholera. Nigdy nie mów nigdy.
– Wiesz co, Matt? Jestem bardzo zadowolona, że spotkałam się z tobą bo teraz wiem jaki jesteś. Straszny egoista, który myśli tylko o sobie i który ma się za pępek tego świata. Przejmujesz się jedynie sobą, nie bierzesz nawet pod uwagę uczuć innych! Dziękuję, że pokazałeś mi, jaki naprawdę jesteś.
Skierowałam się stronę drzwi jednak coś złapało mnie za rękę.
Capitulo XIV - Motylki
Byłam wściekła. Jak można się tak zachowywać? Totalny idiota. Dupek. Przystojny dupek. Ten ignorant znalazł się przy mnie w ułamku sekundy i pocałował. Do jasnej cholery Hazel on cię pocałował. Czubek jego języka rozkosznie drażnił kącik moich ust, po czym przesunął bezwiednie rozchyliłam usta. Ze zdumieniem stwierdziłam, że słyszę swój urywany oddech. Czułam ogarniające mną silne podniecenie.
Pragnęłam go.
A on wyczuł moje pragnienie.
Bez wahania wsunął język w moje usta i tym jednym, pewnym ruchem wziął mnie w posiadanie. Tylko tak można było określić stanowczość tego pocałunku.
Pierwszy raz w życiu całowałam się z chłopakiem. Dlaczego tym chłopakiem musi być Matt Soller. Hazel opanuj się. Pod jego pocałunkiem straciłam wszelkie siły. Hazel odklei się do niego. Zrób coś bo zaraz mu się oddasz. Jego ręce powoli błądziły po moich plecach, kreśląc niewidzialne kręgi i wygięłam się bardziej, aby być bliżej niego. Cholera Hazel co ty wyprawiasz? Nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi się ojciec i wujkowie. Co się stanie jeśli oni to wszystko widzą? Wrócę do domu i już nigdy nie zobaczę się z cholernym Mattem. Z całych sił odepchnęłam go i uderzyłam w twarz. Cholera Hazel coś ty narobiła? Patrzył na mnie zaskoczony, miałam nadzieję, że go zabolało. Przynajmniej mógł się przekonać, że nie wszystko może dostać. Ja nie będę jego. Nie będę jego kolejną zdobyczą. Nie mogę być. Jeśli już musi to być coś więcej. Musimy stworzyć prawdziwy związek. Jaki związek do cholery? On nigdy nie był w poważnym związku. No może oprócz tamtej dziewczyny, ale Hazel opanuj się trochę. Co by powiedział Ricky widząc cię taką? Jeszcze nigdy nie byłaś tak roztrzęsiona, szczęśliwa i smutna zarazem. Matt. Czy ten koleś mógł być twoim pierwszym nie tylko w pocałunku? Hazel przestań myśleć o seksie. Rozkazuje ci przestać myśleć o seksie. Chciał znowu się do mnie zbliżyć, jednak nie pozwoliłam mu na to.
- Nigdy więcej tego nie rób – wysapałam, po czym rzuciłam się biegiem przed siebie. Łzy ciekły mi po policzkach. Czyżbyś Hazel zakochała w Matcie? Nie. To nie możliwe. W żadnym wypadku. A może jednak. Nie. Na pewno nie. Okazałabyś się straszną ignorantką zakochując się w takim egoiście jak on. Nie mogłaś się w nim zakochać. On po prostu ci się podoba, nic więcej. W końcu zmęczona zwolniłam. Cholerny Matt. Dlaczego moje życie musi być takie skomplikowane? Smak jego ust palił moje gardło, miałam wrażenie, że jego język wciąż łączy się z moim.
- Nie miałem pojęcia, że będę miał dzisiaj takie szczęście – usłyszałam za plecami. Ten głos mówił z wyraźnym akcentem. Był niski i przeszył moje ciało na wylot. Dlaczego tak się czułam? Odwróciłam się niechętnie i wtedy jakiś mężczyzna przygwoździł mnie do ściany. Nóż przytrzymywał przy mojej szyi i czułam lodowatość jego ostrza. Przeszył mnie zimny dreszcz na myśl o tym co może się teraz wydarzyć. Hazel ty zawsze musisz wpakować się w jakieś kłopoty. Jesteś, aż taka głupia? Ten mężczyzna cię niechybnie zgwałci i zabije. Twoje życie to piekło, a teraz jeszcze on chce je trochę przyprawić. Jeszcze tak niedawno śmiałaś się, że zło czyha na ciebie zza zakrętem, a teraz? Teraz stoisz z nim twarzą w twarz i nie ma ratunku.
- Zzz...stwaw mnie.
- A niby dlaczego? Jesteś taka ładna. Możemy się zabawić –przesunął nóż po mojej szyi w dół do dekoltu. Coraz bardziej się bałam. Bałam się tego co się wydarzy. Ja Hazel Gotti umrę zgwałcona przez jakiegoś mężczyznę. A cholera czyż nie mieli mnie chronić moi wujkowie i ochroniarze Matta? Gdzie do cholery oni są? Czy już nikt nie przejmuje się tym co się za mną stanie? Nie zastanawiając się nad niczym innym kopnęłam mojego napastnika w krocze i zaczęłam biec. Chciałam znaleźć się jak najdalej od mojego oprawcy. Biegłam najszybciej jak potrafiłam. Łzy przerażania zamgliły mi drogę i ku memu nieszczęściu przewróciłam się. Napastnik szybko znalazł się przy mnie. Rzucił się na mnie. Czułam jego obślizgłe usta na mojej szyi.
Capitulo XV Łzy
Próbowałam krzyczeć jednak nie byłam w stanie. Moje gardło było zbyt wyschnięte, żebym mogła uwolnić nawet najcichszy dźwięk. Cholera, niechybnie zaraz wyzionę ducha. Coś lub ktoś ściągnęło ze mnie tego człowieka i do mojej świadomości zaczęły przebijać się jakieś słowa.
- Hazel nic ci się nie stało? – zapytał niski, męski głos. Chusteczką przetarł mi oczy i wtedy dostrzegłam Logana i Arona, który trzymał napastnika. Rzuciłam się Loganowi w ramiona i rozpłakałam. Logan szeptał mi pocieszające słówka, a ja czułam się bezpiecznie, tak jak z rodziną. Moją cholerną rodziną. Gdzie oni się podziewają? W puszczy Białowieskiej, czy wyrzucili w sklepie papier i ustawili się w kolejkę? Zebrałam w sobie siły i wstałam. Wtedy spojrzałam mojemu oprawcy w oczy. Był wściekły i przepełniała go żądza zemsty. Zadrżałam na myśl co by mi się stało gdyby nie moi wybawiciele.
- Jeszcze cię dopadniemy Hazel Gotti – na dźwięk tych słów poczułam się jeszcze gorzej. Ta napaść nie była przypadkowa, oni kimkolwiek byli chcieli dopaść mnie. Wiedzieli kim jestem. Byłam jego celem, wcale nie przypadkową dziewczyną. Cholera czyżby wrogowie mojego tatuśka?
- Zadzwonimy na policję – jeszcze tego brakowało. Policji. Zaczną węszyć koło mnie i mojej rodziny. Zresztą my sami wymierzamy sprawiedliwość.
- Nie – szepnęłam
- Nie? Hazel przecież on…
- Zawieźcie nas do tej restauracji Rusticoni
- Ale Hazel…
- Proszę – Logan gdy usłyszał mój proszący, a zarazem władczy ton przestał protestować. Pomógł mi wsiąść do auta, kiedy Aron chciał wepchnąć mojego napastnika na tylne siedzenie uprzytomniłam sobie, że źle robi. Od dziecka wiedziałam, że należy zrobić coś innego więc wciąż zachrypniętym głosem wydukałam – Do bagażnika. – Oboje zrobili zdziwione miny. Logan jechał bardzo powoli, prawdopodobnie nie chcąc poturbować mojego oprawcę. Aron siedział z tyłu i gwizdał, prawdopodobnie próbując zagłuszyć krzyki mężczyzny, a ja? Po moich policzkach płynęły łzy zgorszenia, roztrzęsienia, żalu i wielu innych nieznanych mi uczuć.
Zrobiło się późno i na ulicy panował już prawie mrok. Logan zaparkował przy samej restauracji i pomógł mi wysiąść. Mimo, że czułam się jak pięciolatka prowadzona do przedszkola byłam przekonana, że jestem bezpieczna i nic mi się nie stanie. Chłopak opiekuńczo otoczył mnie ramieniem. Aron wyciągnął mężczyznę, mocno go chwycił i popychając poprowadził do wejścia. Ci sami goryle, którzy rozpoznali mnie po raz pierwszy, szybko zorientowali się, że coś jest nie tak bo przechwyciły mężczyznę i usłyszałam jak ten zajęczał z bólu. Weszłam do restauracji i gdy tylko zobaczyłam wujka Sammiego wyswobodziłam się spod ramienia Logana i rzuciłam mu się na szyję. Złamałam jedną z naszych zasad. My nigdy nie płaczemy, ale to nie było teraz ważne. Łzy leciały mi jeszcze rzewniej. Upłynęło sporo czasu do momentu, kiedy wujek był w stanie mnie od siebie odsunąć. Rozejrzałam się po sali i zobaczyłam, że duża część mojej rodziny przebywa w moim pobliżu. Zauważyłam też, że dwójka z nich mierzy nie tylko do napastnika, ale także do zszokowanych i przerażonych wybawicieli.
- Co się stało kochanie? – wujek Rufus w końcu przemówił.
- To Aron Soller i Logan Damon moi przyjaciele. Czy moglibyście przestać do nich mierzyć? – zapytałam mimo, że nadal roztrzęsiona wściekle
- Yyy... przepraszamy. – powiedział żołnierz i opuścił broń. Usiadłam na kanapie i wskazałam, Loganowi i Aronowi, aby ci zajęli miejsce naprzeciw mnie. Kiedy tylko to zrobili zaczęłam opowiadać. Najpierw historię o napadzie. O tym, że ten człowiek wie kim jestem. Wszyscy słuchali mnie uważnie i kiedy tylko powiedziałam kto mnie uratował, zaczęli im dziękować. Miałam więc czas żeby zastanowić się co powiem Aronowi i Loganowi. Cholera. Jestem im wdzięczna, że uratowali mi życie, ale czy teraz mam im powiedzieć prawdę? Wpakowałaś się w niezłą kabałę Hazel. Tylko ty potrafisz przyciągać kłopoty jak magnez.
- Nie martw się świerszczyku. Zajmiemy się nim – powiedział wujek Joe, po czym z grupką innych wujków udał się do łazienki. Zostałam praktycznie sama z chłopcami i wciąż nie miałam zielonego pojęcia co im powiedzieć.
- To twoja rodzina? – zapytał Aron. Pokręciłam twierdząco głową.
- O co w tym wszystkim chodzi? – usłyszałam głos Logana
- Opowiem wam wszystko od początku, ale musicie mi przyrzec, że nikomu nie powtórzycie.
Capitulo XVI Żądza krwi
- Cokolwiek usłyszycie nie przerywajcie mi. – Cholera jasna Hazel wpakowałaś się w niezłe bagno. Jak zwykle zresztą. - Urodziłam się jako jedyna córka Johna Gottiego bardziej znanego jako Carlo Gambino. Moja matka zginęła kilkanaście lat temu i od tamtej pory byłam wychowywana przez ojca i przyszywanych wujków. Przez wiele lat żyłam odizolowana od świata, w czterech ścianach, ponieważ bali się, że coś mi się przydarzy. W końcu… Kilka dni poszłam pierwszy raz do szkoły
- Hazel oni muszą zostać… - usłyszałam wujka Rufusa i skinęłam głową na znak, że wiem o co chodzi. Cholera, że też wszystko się tak potoczyło.
- Mój ojciec jest głową rodziny Gambino i Capo Di Tutti Capi, w wolnym tłumaczeniu znaczy szefem wszystkich szefów. Można powiedzieć, że jest ojcem chrzestnym.- Cholernym mafiosem, którego mimo, że kocham to cholernie nienawidzę. - Moja rodzina to mafia i każdy człowiek, którego tutaj zobaczyliście do niej należy. Mamy wielu wrogów, a człowiek którego dzisiaj widzieliście jest jednym z nich. – Ciekawe do jakiego szamba on należy. Hazel to nie mafia. To instytucja. Zapamiętaj to w końcu bo jak będziesz tak mówić znowu dostaniesz karę. - Nasza rodzina, zresztą jak każda inna tego typu jest hierarchiczna. Najwyżej postawiony jest Don – w tym wypadku mój ojciec, potem Boss - Najważniejszy doradca Dona. Załatwia sprawy Dona, Consigliere - doradca Dona i główny "księgowy" rodziny, zajmuje się legalną stroną interesów rodziny. – Cholera są tacy przestraszeni jakby zobaczyli co najmniej diabła. Zachichotałam - Capo - zwany też kapitanem, dowodzi grupą ludzi która przeciętnie liczy 20-30 osób. Capo prowadzi własną małą rodzinę, ale musi rozliczać się z donem. – Prowadzi rodzinę. Śmiesznie to brzmi. Wcale nie Hazel. Puknij się w ten mały niedorozwinięty móżdżek. - Przeciętna rodzina liczy od czterech do sześciu takich grup. Soldati centrale - coś w rodzaju oficera był ważniejszy niż zwykły żołnierz, wspierał Capo we wszystkich działaniach i Żołnierz – zwykły członek rodziny. Każda rodzina również nasza ma swoje zasady. Kod milczenia, ślubowanie, że nigdy nie wyjawi się żadnej tajemnicy mafii i nie wyda się żadnego członka rodziny, nawet pod groźbą tortur, a nawet śmierci. – to jedna z najważniejszych. – O zabijaniu zasad nie będę im mówić. Oczywiście. Powiedz im. Zobaczysz tylko jak się za nimi będzie kurzyło - Kolejne to: Całkowite posłuszeństwo, Pomoc dla każdego członka rodziny bez nie potrzebnych pytań, Każdy atak na "Ciebie" lub innego członka rodziny, należy pomścić upuszczając jak najwięcej krwi. Zasada jest prosta: "Każdy atak na jednego członka rodziny, jest atakiem na całą rodzinę", unikanie jakiegokolwiek kontaktu z władzami. W La Cosa Nostra czyli grupie pięciu rodzin, które ze sobą współpracują wszyscy Capo, Solideri, Bossowie zajmują się sprawami, które dotyczą La Cosa Nostra. Najlepszym słowem wypowiedzianym, jest milczenie. Najważniejszy jest szacunek i honor. "Musimy szanować zarówno siebie jak i wszystkich członków La Cosa Nostra." I zapamiętajcie ostatnią La Cosa Nostra nie jest instytucją, czy też organizacją publiczną. Tylko włosi o czystej krwi mogą zasilić szeregi mafii. Jednak każdy kto chce się wycofać tajemnice zabiera do grobu.
- Dlaczego nam to wszystko mówisz?
- Bo za chwilę dołączycie do mojej rodziny
- Co ? – krzyknęli obydwoje zgodnie.
- Musicie. Inaczej zginiecie. Naginamy nasze prawo czyniąc was jednymi z nas
- Więc tego nie róbcie
- Będziecie pewnie żałować, że mnie uratowaliście, ale przynależność do tej rodziny ma też dobre strony.
- Będziemy żołnierzami? – zapytał podekscytowany Aron.
- Nie. Nie zwykłymi. Będziecie wyżej postawieni, niż inni żołnierze, a nawet Capo. Będziecie moimi Consigliere
- Jak dołączymy do rodziny – zapytał Logan.
- To proste. Wujku!- krzyknęłam i po chwili wujek Sammy znalazł się przy mnie z nożem myśliwskim. Usłyszałam jak Aron przełyka ślinę i głośno zachichotałam. – Źądam waszej krwi – zażartowałam, a Logan zbladł. - Ponieważ gracie w kosza, nie utoczę z was zbyt wiele krwi. – Wujek Sammy rozciął mi wewnętrzną część dłoni, pozwalając uwolnić się mojej krwi. Bolało Cholernie. Chciałam zawyć z bólu, ale nie wypadało. Następnie nakłuł palce Logana i Arona i wycisnął na moją dłoń krople ich krwi. Wujek Rufus znalazł się chwilę później i zabandażował mi rękę.
- Już? Po wszystkim? – zapytał zasmucony Aron. Zapewne spodziewał się czegoś innego, ale musiał się zawieść.
- A co chcieliście kogoś zabić? – powiedział wujek Rufus mrugając do mnie. Zaśmiałam się głośno widząc ich miny. – Co chcecie zjeść?
Capitulo XVII Balon
Weszłam po cichu do pokoju, żeby nie budzić Kelly. Jaka ja byłam głupia myśląc, że nie będzie na mnie czekać
- Strasznie długo cię nie było. – usłyszałam gdzieś w ciemnościach i po moich plecach przeszedł dreszcz. Nic nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam przeszukiwać łóżko w poszukiwaniu piżamy. Cholera, że też nie zaświeciłam światła. – Więc, jak? Pocałował cię?– po usłyszeniu tego pytania mimowolnie przypomniałam sobie cholernie słodki smak jego ust i miałam wielką ochotę dotknąć ich ponownie. Otrząsnęłam się z amoku w jaki sama się wprowadziłam i odpowiedziałam:
- Idź spać. – Po czym wyszłam z pokoju. Kiedy wróciłam Kelly udawała, że śpi, ale ja wiedziałam, że jest na mnie wściekła bo nic jej nie powiedziałam. Nie chciałam, aby między nami zostało zasiane ziarnko niezgody, dlatego powiedziałam – Cholernie dobrze całuje, a teraz wybacz ale jestem zmęczona. Przerzuciłam się na drugi bok i oddałam w ramiona Morfeusza.
Pieprz*ny budzik. Nie dość, że się nie wyspałam, śniły mi się jakieś koszmary to jeszcze ten budzik. Niechętnie otworzyłam oczy i widok, a raczej stan naszego pokoju mnie oszołomił. Wszędzie było pełno kolorowych balonów, a do nich na sznurkach poprzyczepiane czerwone pudełka – serduszka. Czy to do cholery walentynki? Spojrzałam się na łóżko Kelly. Dziewczyna siedziała na nim chichocząc i opychając się czekoladkami z tych cholernych pudełek.
- Chyba ktoś chce kogoś przeprosić – powiedziała cała umorusana od czekolady. Muszę przyznać, że jestem cholernie ciekawska bo musiałam się dowiedzieć, dlaczego ona i Logan się pokłócili.
- Chłopak ma gest. Za co cię przeprasza?
- Mnie? Hazel to jest dla ciebie.
- Co? – krzyknęłam. Jak to dla mnie?
- Normalnie. Nie wiem co mój braciszek ci zrobił, ale do każdego pudełka przyczepiona jest karteczka Przepraszam Matt. – myślałam, że zemdleje. Przypomniało mi się za co mnie przeprasza i krew we mnie zawrzała. Kilka cholernych baloników i czekoladek tutaj nic nie zdziałają. Nie zważając na chichot Kelly przedarłam się do łazienki. Musiałam się odprężyć. Wzięłam więc gorący w miarę szybki prysznic i kiedy usłyszałam walenie mojej współlokatorki do drzwi postanowiłam wyjść. Nie oglądając się za siebie szybko podchwytując torbę wyszłam z pokoju.
Żałowałam że nie ubrałam bluzy z kapturem. Ludzie mijani na korytarzu perfidnie się na mnie gapili i kiedy nasze oczy się spotykały widziałam w nich zazdrość, pogardę u mężczyzn zainteresowanie. Zobaczyłam na horyzoncie Królową szkoły Valerię i miałam cholerną, wielką ochotę zapaść się pod ziemię. Podeszła do mnie penym krokiem i z szyderczym uśmieszkiem.
- Powiedziałam ci, żebyś nie wchodziła mi w drogę. Ostrzegałam – powiedziała tym piskliwym głosem – a ty co? Nie zrozumiałaś?
- No wiesz. Trudno kogoś zrozumieć jak ktoś sepleni – powiedziałam i miałam wielką ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Radzę ci słodziutka zmień dilera.
- Jasne, ale tylko pod warunkiem, że ty zmienisz alfonsa. – odparowałam i kilka osób, które zebrały się wokół nas i przysłuchiwały rozmowie zachichotały. Tryumfalnie i z gracją ją wyminęłam i skierowałam się do drugiego budynku, gdzie miałam zajęcie. Mój spokój jednak nie trwał długo. Z moim szczęściem musiałam oczywiście wpaść na kogoś. Tym kimś okazał się cholerny Matt. Na jego widok zabrakło mi tchu. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.
- Cześć – na dźwięk jego głosu przypomniały mi się wszelkie wydarzenia wczorajszego dnia. Poczułam jak robię się cholernie czerwona jak cholerny burak i nic na to nie mogę poradzić, a potem przypomniał mi się wzrok tamtego mężczyzny i mimowolnie zadrżałam.
- Zimno ci – zapytał z troską
- Nie. Matt ja musze już iść – chciałam odejść, ale chwycił mnie mocno za rękę.
- Po pierwsze to musimy porozmawiać – powiedział pewny siebie
- Puść mnie
- Nie najpierw porozmawiamy – jak spod ziemi wyrośli Aron i Logan.
- Myślę Matt, że powinieneś już iść – stwierdził Aron sucho, a na twarzy Matta wykwitło wielkie zaskoczenie. W tym samym czasie Logan chwycił mnie za rękę i poprowadził do przodu. Hazel nie rób tego nie odwracaj się. Ani mi się waż. Odważyłam się. Odwróciłam się, podeszłam do Matta, cmoknęłam w policzek i wyszeptałam na ucho
- Mimo wszystko dziękuję za balony i czekoladki, ale Kelly chyba je wszystkie zje… - po czym zostawiłam go otępiałego odchodząc z Aronem i Loganem.
Capitulo XVIII Wiewiór
Hazel musisz to zrobić. Musisz. Popukaj się ten głupiutki łepek i wbij sobie do głowy, że nie ma żadnego usprawiedliwienia na jego zachowanie. Miej nadzieję, że Kelly przyniesie telefon Matta. Módl się o to. Nie możesz się na nim mścić. To nie jego wina, że jest kobieciarzem i zachowuje się jak skończony kretyn. A właśnie, że do wszystkich anieli jego. Na pewno do jasnej ciasnej go przyniesie. Musi. Musi. Musi…
- Masz? – wyszczeliłam z kanapy jak z procy i stanęłam wprost przed tym małym chochlikiem. Oby przyniosła jego telefon.
- No więc powiedziałam mu, że zgubiłam gdzieś swój telefon, a on mi na to, że co go to obchodzi. No więc ja mu mówię, że muszę zadzwonić do manikiurzystki, pedikiurzystki, fryzjera, a on mi się pyta co ma z tym wspólnego, więc mu odpowiedziałam – cholera czy ona musi tyle gadać. Nie może do jasnego pieruna przejść do setna sprawy. Ja chcę tylko wiedzieć, czy ma ten telefon, a nie poznać całą historię jej życia – że chcę, żeby mi pożyczył swój telefon, a on…
- Dał ci go do cholery czy nie? – zapytałam wściekle. Taka mała osóbka, a tak może szybko wpędzić do grobu. Hazel spokojnie. Oddychaj głęboko. Wdech, wydech.
- Dał, dał… - powiedziała wyciągając rękę z małym skarbem. Pochwyciłam go szybko, w sumie to wyrwałam go z jej ręki. Gdzie do cholery jest ten kabel? Hazel skup się. Co zrobiłaś z kablem? A tak. Podłączyłaś już do komputera. Staranowałam praktycznie Kelly po drodze do celu.
- Nie rozumiem. Co ty chcesz zrobić? – zapytała ze skwaszoną miną. Nie zważając na jej pytanie, zgrałam wszystkie numery z telefonu Matta. Zemsta. Żadna dziewczyna nie umówi się już z Mattem. Ha ha ha ha. Hazel zaczynam się ciebie bać. Zaczynam się siebie bać? Powaliło mnie?
- Muszę wiedzieć, które numery są do jego dziewczyn – powiedziałam oczekując na odpowiedź. Nie miałam czasu na przeszukiwanie wszystkich numerów.
- To proste. Te z grupy Laski.
- Tak. To proste. – co za banał. Numery wszystkich dziewczyn, z którymi się spotykał miał w jednej grupie. Czy on jest takim imbecylem, że nie mógł wpaść na bardziej oryginalną nazwę? Weszłam już na komputerze do folderu Laski i wydrukowałam wszystkie numery. Matt ma czterysta pięćdziesiąt sześć numerów do dziewczyn. Jak do cholery można mieć ich tak dużo? Jęknęłam zrezygnowana.
- Co się stało? – zapytała Kelly, która całej sytuacji przyglądała się z rozbawieniem.
- Nic. – odpowiedziałam wściekle, a potem nad moją głową zapaliła się lampka i wiedziałam co zrobię. Wiem, wiem. Nie powinnam wykorzystywać ludzi, ale cóż, takie życie. Jestem diablicą. Lampka zgasła, a ja z uśmiechem na ustach zachichotałam.
- Co masz zamiar zrobić? – zapytała. W odpowiedzi zaśmiałam się szyderczo. Wyciągnęłam komórkę i wykręciłam najpierw numer kuzyna Rickiego z prośbą, żeby po mnie przyjechał, a potem pierwszy numer z listy. Kelly cały czas się przysłuchiwała.
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z Imogeną – Imogen. Co to do cholery za imię? Jej rodzice mieli niezłą wyobraźnie, nie ma co. Nie znam chyba nikogo o tak dziwnym imieniu. No może wujka Billego, który dał synkowi imię Eustachy. Berbeć był naprawdę uroczy, ale imieniem to skazał dziecko na nie małe pośmiewisko. Zawsze gdy tata gra z wujkami w pokera, a nie ma przy tym wujka Billego wszyscy się z tego śmieją – Ja dzwonię z kliniki chorób wenerycznych. Zostałam poinformowana, że mogła mieć pani bliskie kontakty z Mattem Sollerem…Tak…Dzwonię, aby powiedzieć pani, żeby lepiej przebadała się na rzeżączkę… Tak. Pan Soller się u nas przebadał i okazało się, że jest chory.… Tak… Tak…Dziękuję do widzenia – rozłączyłam się i obie z Kelly wybuchnełyśmy gromkim śmiechem. Przestałam się śmiać dopiero gdy usłyszałam pytanie Kelly
- Masz zamiar zadzwonić do wszystkich tych dziewczyn?
- Nie. Ktoś inny to zrobi. – Kelly jęknęła, a ja zachichotałam. – Nie ty. Nie będzie mnie na reszcie zajęć. Idź do pielęgniarki i powiedz o kogo chodzi. Powinna ci wypisać zwolnienie. – Nie czekając na jej odpowiedź, porwałam torbę zarzuciłam na ramię i skierowałam się w stronę parkingu. Nie byłabym sobą, gdybym nie wpadła na Matta. Cholerka.
- Cześć. Co słychać? – zapytał, ale ja szłam dalej. Gdyby okazało się, że Ricky musiałby na mnie czekać. Nie. Nie chciałam nawet myśleć o tym jaki byłby wściekły.
- Nic ciekawego. – Dobrze Hazel. Nie zagłębiaj się w szczegóły i idź dalej. Nie patrz na niego bo mi się tu rozkleisz. Tylko na momencik. Nie Hazel pruj do przodu.
- Tak sobie pomyślałem…że… że może powtórzylibyśmy naszą randkę – zapytał, a moje serce wołało tak, jednak umysł. Nie mogę być naiwna. Nie mogę złapać się na te jego słodkie słówka. Muszę być twarda. Do cholery to Matt Soller. Człowiek, któremu oddałaś pierwszy pocałunek. Właśnie pocałunek. Tylko pocałunek. Niech tak do cholery zostanie.
- Matt. Śpieszę się – powiedziałam nie patrząc na niego. Podbiegłam do zaparkowanego motoru niedaleko i Ricky podał mi kask. Usadowiłam się wygodnie, objęłam braciszka mocno i odjechaliśmy, zostawiając otępiałego Matta, zagubionego i z dziwaczną miną.
Capitulo XIX Titanic
Czy oni wszyscy ze świrowali czy to mnie piorun strzelił? Na mózg im padło holipka czy jak? Co te durnie sobie wyobrażają?
- Na pewno nie! – zaprotestowałam ponownie. Czy oni tutaj wszyscy oszaleli.
- Na pewno tak! Ricky będzie z tobą chodził. – wujek Sammy po raz kolejny zakrzyknął. Miałam ich już dość. Dobra może mnie pilnować, ale do wszystkich anieli nie zgadzam się, żeby ze mną chodził do szkoły. Co to, to nie kochani. On spaskudzi mój plan. I całe życie Hazel. No bo rusz tą makówką i pomyśl. Będzie za tobą wszędzie chodził, pilnował cię jak oka w głowie. Nie. Nie. Nie.
- Czy Daddy o tym wie? – zapytałam. Oczywiście mój słodki Daddy może mnie uratować z tej sytuacji.
- Nie – odpowiedział wujaszek Rufus bez zastanowienia i szybko zorientował się że popełnił błąd. Zachichotałam i zaczęłam sobie śpiewać w myślach: Hazel masz ich w garści, Hazel masz ich w garści, Hazel… . Popukaj się po głowie głupia dziewucho bo patrzą się na ciebie jak na idiotkę, a ty po prostu się na nich patrzysz.
- Więc nie ma mowy, żeby Ricky, chodził ze mną do jednej klasy! – wrzasnęłam, a wszyscy w restauracji spojrzeli się na mnie znad słuchawek. Cholera niech się tak nie gapią, tylko niech dzwonią po tych wszystkich dziewuchach.
- Hazel! – tym razem Rufus podniósł głos. Wiele razy komuś rozkazywał, kłócił się, ale jeszcze nigdy nie krzyczał na mnie. Co do cholery się dzieje z tą świrniętą rodziną. Daj im Hazel jakąś alternatywę. Na pewno się odczepią. Tak.
- Może zabierać mnie zawsze ze szkoły i przywozić tutaj. Mogę iść na jakikolwiek kompromis, ale tylko proszę niech nie chodzi ze mną do szkoły – w moich oczach pojawiły się udawane łzy.
- Myślę, że to dobry pomysł, zresztą w szkole nie będzie sama. Chodzą tam ci jej koledzy – koniec końców Ricky się odezwał i posłał mi szeroki uśmiech. Znowu mnie ratował. Coś czuję, że w przyszłości będę musiała podziękować mojemu braciszkowi.
- Skoro już to ustaliliśmy, to może odwieziesz mnie na uczelnię. Zrobiło się już późno – Hazel uciekaj póki nie wymyślili żadnego kontrargumentu. Uciekaj. Uciekaj. Nie czekając na jego odpowiedź wyszłam z restauracji. Ricky pojawił się po chwili i pomógł mi wsiąść na motor.
Znowu poczułam ten przyjemny wiatr. Uwielbiałam jeździć na motorze, bo tylko wtedy czułam się wolna. Zawrotna prędkość, wiatr muskający me policzki i ja. Niczym cholerna scena z Titanica.
Podjechaliśmy pod budynek i przeklęłam w duchu na widok stojącej osoby. Matt. Oczywiście. Pożegnałam się z Rickym i ruszyłam pewnym krokiem w stronę drzwi. Proszę żeby mnie nie zaczepił. Żeby mnie nie zaczepił.
- Cześć – cholera, cholera, cholera.
- Czego? – warknęłam
- Nie podoba mi się, że ktoś kręci się koło mojej dziewczyny. Kto to był?
- Koło twojej dziewczyny? – co on chrzani. Ja? Jego dziewczyną? I nawet o tym nie wiem! Niech się uda na terapię, może go wyleczą z głupoty. Mam nadzieję, że nie jest ona wrodzona.
- Czy ci się to podoba jesteś moją dziewczyną – powiedział wściekle. Co on się tak denerwował? Czyżby cholerny Matt Soller był zazdrosny? Zazdrosny o mnie?
- Nie jestem twoją dziewczyną – zaoponowałam – a teraz przepraszam.
- Chwileczkę – zatrzymał mnie i przycisnął swoje usta do moich. Delikatnie pocałował mnie w usta. Hazel nie poddawaj się jego urokowi. Nie poddawaj. Nie rób tego. Mimowolnie rozchyliłam usta. Odpowiedział mi gorącymi, ognistymi pocałunkami. Cholera Hazel odklej się od niego! Dlaczego, jest tak przyjemnie? Trwaliśmy tak złączeni, aż wydawało się, że można usłyszeć syk unoszącej się z naszych ciał pary. Jakiej pary do cholery Hazel? Matt chciał się cofnąć, jednak nie panując już nad sobą przytrzymała, go ustami. Nie chciałam opuszczać tej pięknej krainy, do której zawędrowałam dzięki niemu - chciałam aby ta chwila trwała wiecznie. W końcu Matt zdołał się ode mnie odkleić, jednak wciąż składał małe pocałunki na mojej twarzy. Po woli przesuwał się w górę, ku moim oczom, aż do momentu kiedy tym swoim piekielnym głosem wyszeptał:
- Gdybyś nie była moją dziewczyną, nie reagowałabyś tak na moje pocałunki – po tych słowach, troszeczkę się otrząsnęłam i zdołałam uciec. Słyszałam jeszcze cichy chichot Matta. Wleciałam do pokoju niczym cholerna torpeda, rzuciłam się na łóżko i zdenerwowana krzyknęłam w poduszkę. Co dziwne z wielkim uśmiechem na twarzy.
Capitulo XX Wyobraźnia
Do jasnej cholery gdzie ta Kelly się podziała? Już jest noc, a jej do jasnej ciemnoty jeszcze nie ma? Czy ona powariowała? Czy ktoś pukał do drzwi? Może to Kelly? Dalej Hazel bierz tyłek w kroki i idź zobacz kto to? Otworzyłam nie pewnie drzwi. Oczywiście kto musiał w nich stać? Cholerny Matt Soller.
- Czego? – warknęłam. Matt uśmiechnął się do mnie szeroko i wślizgnął do środka. Nie bacząc na mnie rozsiadł się na kanapie
- Zaproponujesz mi coś do picia? – zniechęcona poszurałam nogami do kuchenki i nalałam mu w szklankę zimną wodę. Stanęłam nad nim i całą jej zawartość wylałam na niego. Podskoczył jak oparzony
- Porąbało cię?
- Należało ci się – I wtedy otrzymałam inny efekt niż ten przeze mnie zamierzony. Matt zamiast wyjść, po prostu zdjął tą cholerną koszulę i moim oczom ukazała się jego boska budowa, muskulatura. Wyglądał idealnie. Cholerny Matt Soller był... jest bogiem. Przez jego wygląd wpadła mi do głowy najgłupsza myśl jaką kiedykolwiek mogłam sobie wymyślić. Hazel opanuj się. Na mózg ci padło? Ogłupiałaś? Nie zachowuj się tak.
- Gorąco tu, prawda? – powiedział sprawiając, że naprawdę zrobiło mi się gorąco. Byłam podniecona. Podnieciłam się na sam widok cholernego Matta. Usiadłam obok niego na kanapie i włączyłam telewizor, aby nie musieć nic mówić. Adonis wyrwał mi pilota z dłoni i przełączył kanał na jakiś cholerny horror. Co to był za film? Nie mam zielonego pojęcia, bo oczywiście ja, głupiutka Hazel wciąż widziałam przed oczami tą cholerną klatkę, a nękające mnie myśli i mój idiotyczny pomysł zatruwał mi mózg. Oczami wyobraźni widziałam jak Matt powoli zdejmuje ze mnie bluzkę i okrywa mój brzuch pocałunkami, aby odpiąć mój stanik i possać moje sutki. Wyobraziłam sobie jakie dreszcze przechodzą przeze mnie za każdym razem kiedy mnie dotyka, jak powoli zdejmuje swoje i moje spodnie. Jak powoli wchodzi we mnie i zaczyna się delikatnie ruszać. Bezwiednie chwyciłabym się czegoś i oddała fali rozkoszy, jęknęła jeszcze głośniej, kiedy wejdzie we mnie jeszcze głębiej w momencie, w którym myślałam, że już dalej nie można. Jak przeszyje mnie ostry orgazm, a i on po chwili odda się fali rozkoszy. Przez całą noc, przez całą naszą orgię składa na moim całym ciele małe pocałunki i powtarza, że mnie kocha.
- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał do jasnej cholery. Dlaczego musiał przerwać właśnie w takim cholernym momencie.
- Zastanawiałam się nad czymś – powiedziałam czując, że moje policzki palą się ze wstydu, jakby przyłapał mnie na gorącym uczynku. Objął mnie ramieniem i przycisnął do siebie. Nie protestowałam. Czułam jego zapach, słodką woń, jaką roztaczał od siebie ten mężczyzna.
- Moi rodzice umarli, kiedy byłem mały. Zamieszkałem wtedy z ciotką i wujem. Kiedy poznałem Claudię, ona była jedyną osobą, która mnie rozumiała. Ona także straciła rodzica. Nie była taka jak ja, bożyszcze tłumu i bardzo się różniliśmy, ale pokochałem ją. Dziewczyny latały za mną odkąd pamiętam. To chyba przez to, że jestem taki przystojny- Hazel trzymaj język za zębami i mu nie przerywaj – Po jej śmierci zacząłem szukać w innych cząstki jej, tak jak znalazłem w wujostwie rodziców, chciałem odnaleźć także Claudię. Sypiałem z wieloma dziewczynami, żadna nie przypominała mi jednak jej. I wtedy pojawiłaś się ty. Myślałem, że będziesz do niej podobna, okazało się jednak inaczej. Jesteś całkowicie różna i od wszystkich dziewczyn i od Claudii. Jesteś prawdomówna, zazwyczaj mówisz to co myślisz i skrywasz jakąś tajemnicę, ale chyba to czyni cię właśnie taką niepowtarzalną. Chcę ci powiedzieć, że chyba... chyba... się w tobie zakochałem i .... – nie pozwoliłam mu dokończyć tylko złożyłam na jego ustach ognisty pocałunek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moje wyobrażenie będzie rzeczywistością dzisiejszej nocy.
Capitulo XXI Nie ma miłości bez namiętności
Kiedy nagle mnie pocałowała to było tak pieprzenie słodkie, niewinne i bezinteresowne, że przez chwilę poczułem wyrzuty sumienia. Zapytałem ją czy jest pewna, ponieważ musiałem to zrobić. Znałem jednak odpowiedź zanim ją wyszeptała. Miałem świadomość, że powinienem powiedzieć jej jak bardzo ją kocham i uwielbiam, kiedy usadowiłem się między jej nogami i oparłem czoło na jej.
Wyglądała na podnieconą i ciekawą i wciąż trochę zdumiona przez to wszystko.
Ale najbardziej widać było w niej jak bardzo mnie kocha, kiedy lizałem jej wargi i wpatrywała mi się w oczy. I ja naprawdę, ale to naprawdę kocham ją.
Naprawdę, oboje się kochaliśmy. Bardzo.
Więc wsunąłem się w nią delikatnie. Naprawdę, kurewsko wolno, ponieważ nie mogłem zdecydować czy to będzie bolało mniej czy bardziej, jeśli byłoby szybkie lub wolne.
Jej wargi się rozdzieliły i ogarnęła moją twarz ciepłym wydechem, kiedy zaciskałem pięść na poduszce lezącej pod jej głową. Poczułem barierę, kiedy doszedłem do tego i walczyłem z grymasem, wpatrując się w jej przymknięte oczy.
Zacisnąłem zęby, ponieważ było to tak kurewsko dobre uczucie. Ciepłe, złe i dobre.
- To będzie boleć – wysyczałem ze skruchą przez zęby.
Zacisnąłem mocniej pięść na poduszce wbrew przytłaczającemu napięciu ogarniającej potrzeby, aby k***a… to zrobić.
Powiedziała mi to, co już wiedziałem. Nie mogło być odwrotu. Ból był nieuchronny i żadna ilość czasu czy przygotowania nie mogła uczynić tego przyjemnym. Wtedy przesunęła swoje biodra i błagała mnie oczami bym kontynuował, kiedy jej piersi uniosły się pode mną w oczekiwaniu.
Więc, k***a, zrobiłem to.
Pchnąłem w nią z cichym jęknięciem, postanawiając jak najbardziej ograniczyć jej cierpienie takim działaniem.
Przewróciłem oczami, kiedy byłem w niej całkowicie. Myślę, że wyjęczałem jej imię, kiedy powietrze opuściło moje płuca w nagłym podmuchu owiewającym jej twarz. To było tak wspaniałe uczucie i tak kurewsko perfekcyjne, że niemal zgubiłem drogę, kiedy zesztywniała i zaczęła sapać pode mną.
I poczułem, że w końcu odnalazłem szczęście.
*******
Pragnęłam obudzić się w jego ramionach, jednak gdy otworzyłam oczy nie było go przy mnie. Cholera. Miałam nadzieję, że mnie nie wykorzystał. Hazel ty idiotko. Jak mogłaś się oddać Mattowi. Wziął co chciał i odszedł. Jesteś najgłupszą osobą, którą znam, i którą rządzą hormony. Idiotka, idiotka, idiotka. Do moich oczu napłynęły łzy. Na początku cholernie starałam się je kontrolować, ale potem zaczęły płynąc coraz rzewniej i nic nie mogłam na to poradzić. Powoli mój płacz zaczął przesłaniać mi widok, tak że przestawałam widzieć. Coś, a raczej ktoś otoczył mnie silnym ramieniem. Usłyszałam jak zza mgły:
- Przepraszam jeśli tej nocy cię skrzywdziłem. Nie chciałem tego, chciałem tylko, żebyś była szczęśliwa i cała moja. Już na zawsze – rozpłakałam się jeszcze bardziej ze zdziwieniem, że jest to możliwe. Mocniej wtuliłam się w jego ramiona.
- My..my.. ślałam, że odszedłeś – wydukałam
- Myślałaś, że cię wykorzystałem. Głuptasie, nie mógłbym. Jesteś moim światem. – Cholera. Był draniem, ale moim draniem. Zastanów się więc Hazel czy mógł cię zostawić? Poczułam, że podniósł mnie w górę i cała pościel, w którą byłam zawinięte zsunęła się za mnie. Cholera jasna. Jestem naga. Czułam jak moje policzki robią się krwistoczerwone. Matt także musiał to zauważyć, bo dla dodania mi otuchy, złożył na moich ustach siarczysty pocałunek.
Nie byłam pewna dokąd mnie niesie, a że nie odrywałam ust od niego trudno mi było się też zorientować. Nagle, powoli zaczął wkładać mnie do wanny pełnej wody. Była ciepła i przyjemna. Zamknęłam oczy starając się nie myśleć, o tym co się wydarzyło i o konsekwencjach czynu. Matt chwilę później dołączył do mnie. Zaczął składać na moim ciele delikatne pocałunki.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez White Vampire dnia 16:27 :24 , 30 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
White Vampire
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 19 Kwi 2010
Posty: 180 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 16:28 :39 , 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
Capitulo XXII - Hazel Mary Connie Gotti Castelano
Wtuliłam się jeszcze mocniej w umięśnione ciało Matta. Wciąż siedzieliśmy w wannie i jeśli kiedykolwiek czułam się szczęśliwa, to było to tylko namiastką tego co przeżywałam w tym momencie. Matt tulił mnie do siebie, składał pocałunki na mojej szyi i powoli masował wewnętrzną stronę mojego uda. Wtedy usłyszałam najbardziej przeraźliwy, niespodziewany krzyk, którego dźwięk przeszył mnie na wylot
- Hazel Mary Connie Gotti Castelano! Czyś ty oszalała?! – spojrzałam się w stronę tych cholernych drzwi, chociaż już wiedziałam jakiego drania, który przerywa moją orgię tam zastanę.
- Tatuś?? – Zapytałam raczej stwierdzając, a może stwierdzałam pytając. Mój kochany tatuś przyjechał mnie zobaczyć, bo pewnie odezwały się w nim jego kur*wskie instynkty macierzyńskie i zastał mnie pieprz*cą się z chłopakiem. Cholera jasna
- Zakryj się – dopiero wtedy zauważyłam, że ojciec widzi mnie w całej okazałości. Rzucił mi ręcznik, który należał do Kelly i chciałam już mu powiedzieć, żeby podał inny, ale nie chciałam przeciągać struny. Wyszedł nie oglądając się za siebie i mogłam przysiąść, że mruknął ‘ Zabije ‘. Dopiero wtedy spojrzałam na Matta, który był równie zaskoczony tym co się wydarzyło, jak ja. Opuściłam szybko wannę i ubrałam się w rzeczy, które leżały w łazience, nie do końca moje, ale co do cholery jasnej mogłam na to poradzić. Nie odważyłam się ponownie spojrzeć na Matta do momentu, kiedy usłyszałam jego chichot. Czy ten pacan ni zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji?
- Co? – zapytałam wściekła
- Jeszcze nigdy nie zostałem przyłapany w łóżku, przez ojca mojej dziewczyny. To nawet trochę śmieszne.
- Nie wiem co w tym takiego śmiesznego. On mnie zabije, a ciebie wykastruje czy to takie zabawne?
- Oj, nie denerwuj się tak. Kiedy twój ojczulek przekona się o łączącym nas uczuciu na pewno odpuści. Nie wyobrażałem sobie, takiego emocjonującego spotkania z twoim ojcem.
- Pierwszego i zapewne ostatniego – Matt podszedł do mnie od tyłu i mocno mnie do siebie przytulił. Nie protestowałam, nie wyrywałam się. Chciałam poczuć się znowu bezpiecznie. Chciałabym, aby wszystkie nasze problemy zniknąły za jednym machnięciem różdżki, ale tak się nie stanie. Muszę zmierzyć się z własnym ojcem, z bezwzględnym człowiekiem, i tylko uczucie, które do mnie czuje, może mnie uratować przed totalną klęską.
- Fottuto, schifezza, merda, schiffo – powiedziałam najbardziej znane mi włoskie przekleństwa, a Matt zachichotał – Co? - warknęłam
- Nie wiem co powiedziałaś, ale strasznie to fajnie brzmi
- Va a cagare! – powiedziałam i chwyciłam za szczotkę. Musiałam wyglądać o wiele lepiej, niż tak jak przed chwilą, a przyznam szczerze, że do cholery moje włosy wyglądały fatalnie, ale w sumie nie ma się co dziwić bo całej naszej ostrej zabawie. Zobaczymy co przyniesie los. Teraz musze się udać do paszczy lwa.
Capitulo XXIII Oddać życie
Spojrzałam mu w oczy, a on chwycił mnie za rękę. Byliśmy gotowi. Wyszliśmy z łazienki wprost na siedzącego przed nami na fotelu ojca, który ironicznie spojrzał się na nasze splecione dłonie. Pieprz*na cisza. Właśnie ona zapanowała, kiedy tak po prostu staliśmy i mierzyliśmy się spojrzeniami. Ścisnęłam mocniej dłoń Matta oczekując na jakiekolwiek słowa ojca. Nie nadeszły. W końcu złamałam się i powiedziałam.
- Tatku, przepraszam. Ja... – no właśnie, co ja? Za co ja go tak ogólnie przepraszam? Za to, że przeżyłam coś niewyobrażalnie pięknego, z niewyobrażalnym mężczyzną.
- Zawiodłem się na tobie Hazel – usłyszałam stłumiony głos ojca – Dałem ci szansę, a ty ją zmarnowałaś. I jeszcze z takim palantem.
- Nie pozwolę się obra...
- Zamilcz! – krzyknął mój ojciec. Był bardzo zdenerwowany. Cholera jasna Hazel zrób coś. Udobruchaj go jakoś. Myślałam usilnie, ale do jasnej ciasnej nic nie wymyśliłam. Cholera.
- Tatusiu, ja... ja nie... przepraszam.
- Jak mogłaś zrobić coś takiego? Wracasz do domu.
- Ale tato… - co to, to nie kochany. Na pewno nie wrócę do tego wariatkowa, o nie. Nie mogę teraz wyjechać, nie kiedy tyle się wydarzyło. W tym momencie nienawidziłam ojca.
- Nie ma żadnego ale, a ciebie gnoju zabije! – wysyczał mój ojciec i byłam pewna, że to zrobi. Musiałam coś wymyślić. Uratować Matta. On ofiarował mi tak wiele, a ja odbiorę mu życie. Zrób coś Hazel, zrób.
- Tato ja go kocham, nie możesz go zabić. I nigdzie z tobą nie pojadę. – po raz pierwszy, w całym moim życiu postawiłam się ojcu. Byłam z siebie dumna.
- To nie podlega dyskusji.
- Masz rację. Nie będzie żadnej dyskusji, bo za chwilę stąd wyjdziesz i wrócisz, kiedy ochłoniesz. – powiedziałam. W myślach błagałam Boga, żeby właśnie tak się stało. Byłam pewna jednak, że nie pójdzie mi to, aż tak łatwo. Tatuś stał z fotela, podszedł do okna i zaczął wpatrywać się w przestrzeń na zewnątrz. W pomieszczeniu znowu zapanowała ta nie znośna cisza. Spojrzałam się na Matta, który pusto wpatrywał się w mojego ojca, a potem jego wzrok powędrował na mnie, i miałam głupie wrażenie, że wpatruje się we mnie z jakimś pieprz*nym uczuciem. Puściłam jego rękę i powoli podeszłam do ojca, po czym delikatnie się do niego przytuliłam. Wiedziałam, że Matt nas uważnie obserwuje, ale nie dbałam o to. Tata otoczył mnie ramieniem i mocno przytulił mnie do siebie. Miałam tą cholerną świadomość, że jest rozdarty wewnętrznie przeze mnie, jednak nie mogłam sobie wyobrazić co przeżywa.
Szepnęłam mu na ucho, tak aby adonis nie mógł mnie usłyszeć.
- Co mam zrobić tatusiu? Co mam zrobić, abyś darował mu życie?
- Doskonale wiesz. – powiedział wciąż na mnie nie patrząc. Teraz to ja byłam rozdarta i czułam jak powoli, po moich policzkach spływają cholerne łzy. Weź się w garść Hazel. Weź się w garść.
- Zgoda – załkałam, a mój ojciec pokiwał głową. Zasłonił mnie swoim ciałem Matta, nie pozwalając nawet na niego spojrzeć, ani się nawet pożegnać. Właśnie oddałam swoje szczęśliwe, wolne życie, za życie mojego ukochanego.
Cholera.
Capitulo XXIV Ciężkie czasy
Stało się. Siedzę w popieprz*onej wieży melancholii, za wszelką cenę próbując przypomnieć sobie dotyk rąk Matta, jego intensywny zapach, smak jego ust, jednak żadne moje cholerne wyobrażenie tych rzeczy nie będzie rzeczywistością. Cholera.
Hazel, musiałaś tak zrobić. To nie podlega żadnej dyskusji. Siedzę teraz w domu, który mój ojczulek kupił, kiedy szłam do tej przeklętej szkoły, w moim pieprz*nym pokoju, który wcale nie wygląda jak mój pokój i chociaż nie jestem w nim zamknięta w nim na cztery spusty, to i tak nie mogę iść zobaczyć się z Mattem, ani z nikim z naszej paczki.
Pieprz*na wieża melancholii.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, nie ruszyłam się by je otworzyć. Ktokolwiek za nimi stał niech odejdzie, nie zakłócając mi mojej kurew*skiej ciszy.
Nakryłam głowę kołdrą i rozmyślałam. Czy dobrze postąpiłam? Czy może powinnam bardziej walczyć z ojcem? A co do niego to go nienawidzę. Nienawidzę.
Wczoraj przyszedł do mnie Ricky. Chyba był rozczarowany moją postawą. Cholera Hazel, co ty pierdzielisz? On nie był rozczarowany. On był wściekły. W końcu twój ojciec mówił mu, że w przyszłości zostaniesz jego żoną, a on zajmie jego miejsce. Ale ty się nie zgadzałaś na taki układ, zresztą on jest dla ciebie jak brat. Brat do cholery. Więc był wkurwiony, ale za wszelką cenę próbował tego nie okazywać. Starał się trwać przy mnie mimo wszystkich zaistniałych okoliczności a tatulek? Tatuś nie odwiedził cię ani razu przez cały pieprz*ny tydzień, a chyba nie miał za daleko, bo czy przejście kilku metrów może być długą drogą? Jutro wyjeżdżam. Czyżby nasza historia nie miała Happy Endu? Czyżbyś do końca życia była skazana na samotność? Po moim policzku spłynęła, jedna, mimowolnie uwolniona kropla łzy. Wtedy ponownie usłyszałam ciche pukanie do mojego pokoju i drzwi rozwarły się.
*****
Nie widziałem jej od tygodnia. Od pierdol*nego, kurewski*go tygodnia i cholernie za nią tęsknie. Logan uważa, że nie idzie ze mną normalni porozmawiać, ale co mnie to do kur*y nędzy obchodzi? Nie ma ze mną mojej dziewczyny i czuję się jak cholerne gówno. Olewam wszystko i wszystkich. Tęsknię za nią i wciąż nie rozumiem, co tak właściwie się wydarzyło. Przecież zostaliśmy tylko przyłapani przez jej ojca, a ona ku*wa znikła.
Logan i Aron.
Oni cholera znali odpowiedzi. Widziałem jak rozmawiają o czymś z jej ojcem. Jednak do kur*y nędzy nie chcą mi powiedzieć o czym. Powiedzieli tylko „Stary ona wyjechała i już nie wróci”. Jak to do cholery nie wróci? Wróci ku*wa i nie dość, że mi to wszystko wytłumaczy, to cholera będzie ze mną.
Bo jest moją dziewczyną.
Moją cholerną słabością.
I nic już nigdy tego nie zmieni.
Capitulo XXV Happy End?
Spojrzałam w stronę intruza z chęcią natychmiastowego wypędzenia go z pokoju. Jednak gdy tylko zobaczyłam osobę z podkrążonymi oczami i bladą twarzą, rozmyśliłam się.
- Hazel, przyniosłem ci coś do jedzenia. Musisz coś jeść – cholerny hipokryta. Jak on może tutaj przychodzić? Niech lepiej już odejdzie, bo za siebie nie ręczę. – Kochanie, nie chcę abyś zadawała się z tym chłopcem. Zrozum. – Co tutaj jest to rozumienia? Nic. Więc o co chodzi. Jego głos nie był tak jak poprzednio wściekły, a jedynie rozdrażniony.
- Ma na imię Matt – warknęłam ostro. – I co mogłoby się stać, gdybym się z nim widywała, tato? – zaakcentowałam twardo ostatnie słowo. Wyprowadził mnie z mojej cholernej równowagi, jakbym była psychiczna, a przecież nie jestem. Prawda?
- Wiesz dobrze, że każdy za twój wyczyn zostałby uziemiony. – to była jego najbardziej naciągana wypowiedź, jaką kiedykolwiek usłyszałam. – Wiesz, że nie chcę cię karać, Hazel – tak naprawdę tego nie wiedziałam i czy on już mnie nie karał do jasnej ciasnej. – Musisz coś zjeść.
- Nie mogę jeść, gdy jestem nieszczęśliwa – przyznałam nerwowo, prawie niesłyszalnym szeptem.
- To jest twoja metoda buntu – spytał wściekle – Pozostawanie bez jedzenia, aż do momentu, kiedy ulegnę? – dodał po chwili.
Pokręciłam głową, wzdychając ciężko nad odniesioną porażką.
- Kocham go, tato. – powiedziałam i zaczęłam wierzyć, że tak właśnie jest.
- Nie wiesz co to znaczy. Jesteś jeszcze za młoda, aby mieć o tym jakiekolwiek pojęcie. – Po tych słowach postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę.
- Byłeś młodszy ode mnie gdy poznałeś mamę.
- To co innego – zaoponował.
- Nie, to dokładnie to samo. Kochałeś ją, wasza miłość była czysta, byliście razem szczęśliwi. Czy chcesz mi tego odmówić? I sam spójrz co razem stworzyliście. Mnie. Przecież często mówisz, że jestem twoim największym skarbem – miałam nadzieję. Nadzieję, że Matt i ja będziemy mogli być razem i właśnie ona zagrzewała mnie do walki.
- I właśnie nie chcę stracić mojego skarbu. – delikatnie pogłaskał mnie po policzku
- A właśnie go tracisz. Obierasz mi coś, co jest dla mnie bardzo cenne. Miłość. Tatusiu, proszę cię pozwól mi kochać.
- Jeszcze się kiedyś zakochasz – powiedział pewnie, a we mnie zawrzało.
- A jeśli postawiłbyś mamę na miejscu Matta. Umiałbyś zrezygnować? Przecież chcesz, abym była szczęśliwa, prawda?
- Tak, ale…
- Obiecuję, że do ślubu nie pójdę z nim już więcej do łóżka, tylko pozwól nam być razem. Wierzę w niego i w naszą miłość. Musisz zrozumieć, że nie jestem już dzieckiem. Nie możesz mnie bronić przed miłością – po moich policzkach coraz rzewniej toczyły się łzy, które raz po raz mój tata, ze smutkiem w oczach mi je wycierał.
- Masz rację. Jesteś dorosła i powinnaś uczyć się na własnych błędach – pojawiło się we mnie cholerne ziarnko nadziei. – Chcę go poznać.
- Naprawdę? – nie mogłam uwierzyć w usłyszane przeze mnie słowa. John Gotti pokonany przez własną córkę.
- I pamiętaj, że robię to z miłości – uśmiechnął się szeroko, kiedy rzuciłam się w jego ramiona.
- Ja ciebie też – z tymi słowami na ustach szybko wybiegłam z pokoju.
Szybkim krokiem zmierzałam w stronę campusu. Nie przejmowałam się, że zrobiło się już późno, ani tym, że zbierało się na porządną ulewę. Szłam, a raczej leciałam do Matta na cholernych skrzydłach miłości, aby móc czym prędzej się do niego przytulić, pocałować, po prostu być z nim. Skręciłam w stronę wejścia do akademika i zamarłam. Matt stał przy drzwiach z jakąś dziwką wiszącą mu na szyi i obściskującą go. Z dziwką, którą była Serena. Do moich oczu napłynęły łzy i zaczęłam biec w stronę domu. Myślałam tylko o tym, że Matt mnie wykorzystał i zdradził z dziewczyną swojego kuzyna. Nie przejmowałam się deszczem i tym, że jestem cała mokra. Wpadłam do gabinetu ojca, nie bacząc na to, że zapaskudzę dywan, ani że ma jakieś spotkanie. Rzuciłam wściekle:
- Wszystko przemyślałam. Mamy rację. Jeszcze dzisiaj chcę wyjechać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 1407 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 17:43 :08 , 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
jak się nie mylę, pisalaś jeszcze drugą częśc, prawda???
czy mi się tylko wydawało?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
White Vampire
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 19 Kwi 2010
Posty: 180 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 17:57 :47 , 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
Nie nie mylisz się, ale najpierw muszę ją znaleźć a to wcale nie jest proste na moim komputerze
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 1407 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 18:07 :02 , 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
o to jak tylko znajdziesz, wstawiaj
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
fafunia87
Pupilek Psychiatry
Dołączył: 27 Kwi 2010
Posty: 378 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 22:54 :45 , 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
ja też chcę druggą część!!!jak najszybciej postaraj się ją znależć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z samego dna piekiel Płeć:
|
|
Wysłany: 19:20 :25 , 01 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
czekam na drugą część P
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karolina2603
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 01 Wrz 2010
Posty: 100 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 22:55 :11 , 09 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Genialne opowiadanie . Czekam na kolejną część z niecierpliwością .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 3655 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 11:59 :20 , 10 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Vampirku wczoraj wieczorkiem tak w ramach odprężenia przeczytałam sobie opko jednym tchem i powiem Ci iż jestem zachwycona szkoda że nie czytałam wcześniejszych Twoich produkcji, jednak mam nadzieję że będę miała tą okazję aby to nadrobić
no i czekam na dalszą część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z samego dna piekiel Płeć:
|
|
Wysłany: 16:05 :09 , 02 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
kiedy dasz 2 część?????
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karolina2603
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 01 Wrz 2010
Posty: 100 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 18:03 :51 , 02 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Czekam na 2 część . Kiedy dodasz ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z samego dna piekiel Płeć:
|
|
Wysłany: 20:16 :44 , 04 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
kiedy dasz 2 część???????????
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karolina2603
Podopieczny Wariatkowa
Dołączył: 01 Wrz 2010
Posty: 100 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 17:48 :43 , 14 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
Kiedy kolejne serii ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z samego dna piekiel Płeć:
|
|
Wysłany: 12:44 :44 , 27 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
kiedy newsik?????????
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|