|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Dołączył: 23 Wrz 2010
Posty: 621 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Far, far away... In the Wonderland lives girl... That's me :D Płeć:
|
|
Wysłany: 18:04 :42 , 03 Sie 2011 Temat postu: La mala, la buena y la tonta - Odcinek 2 7.08 |
|
|
La mala, la buena y la tonta - Entrada
Trzy kompletnie nieznane sobie kobiety.
Trzy kompletnie różne charaktery.
Jeden testament i niespodziewane odnalezienie... siebie?
Trzy dziewczyny, które nagle okazują się siostrami i muszą przyjechać na pogrzeb nieznanego im dotąd ojca i zająć się odziedziczoną hacjendą oraz... stoczyć walkę z pragnącymi im odebrać dziedzictwo braćmi z sąsiedztwa.
Carmen Villalobos jako waleczna, silna i zła (?) Maria.
Paola Rey delikatna, nie mająca ani jednej złej myśli (?) dobra Ana.
I Liannet Boreggo jako uroczo niezdarna, głupiutka (?) Isabel "Bellie".
Obsada główna
Maria Andrade Estrada
Odważna dziewczyna, która pod wpływem warunków, w jakich się znalazła postanowiła zejść na złą drogę i zostać złodziejką. Uważa, że przez to wyraża swój bunt przeciwko społeczeństwu.
Ana Contreras Estrada
Wychowywana na wzorową chrześcijankę przez babcię, która nie może zdzierżyć, że Ana jest nieślubnym dzieckiem. Kocha swoją rodzinę, jednak czuję się w niej osamotniona.
Isabel "Bellie" Soledad Estrada
Porzucona pod drzwiami klasztoru, nigdy nawet nie marzyła, że będzie kiedyś miała rodzinę. Od lat utwierdzana w przekonaniu, że jest zbyt głupiutka i niezdarna, żeby poradzić sobie sama w życiu.
Pablo Martinez
Razem z braćmi jest właścicielem hacjendy sąsiadującej z La Estrella de Estrada. Interesują go tylko konie i utrzymanie odziedziczonej po rodzicach hacjendy.
Carlos Martinez
Zakochany w w wschodzącej gwieździe cyrku zamieszkującego pobliskie miasteczko. Hacjenda jest dla niego ukochanym domem, ale woli nie mieszać się w jej interesy.
Mauricio Martinez
Jako jedyny z braci skończył studia i teraz wraca by wprowadzić ulepszenia w prowadzeniu gospodarstwa. To jemu najbardziej zależy na przejęciu La Estrelli de Estrada.
Jeszcze chwila, jeszcze minuta... Cyk. Jest! Maria omal nie krzyknęła z radości, co jednak oznaczałoby całkowitą dekonspirację. Zdusiła radość i szarpnęła za klamkę sejfu, którego drzwiczki odchyliły się z cichym pyknięciem. To co zobaczyła w środku strasznie ją rozczarowało. Po takim bogaczu jak Santana oczekiwała znacznie więcej niż trzydziestu tysięcy peso i dwóch diamentowych bransolet. Maria z niepokojem patrzyła na mrugające miarowo czerwone światełko, jednak nie przejęła się nim na tyle by przerwać pakowanie banknotów do plastikowej torebki ukrytej w środku niewielkiego czarnego plecaka. O tym, że popełniła błąd przekonała się dopiero, gdy nad jej głową rozległ się przenikliwy dźwięk syreny alarmowej. W ciągu trzech sekund zarzucił plecak na plecy i naciągnęła na twarz kominiarkę. Po następnych trzydziestu była już na krawędzi dachu, jednak nie na wiele jej się to zdało.
- Ręce do góry, odwróć się powoli w naszą stronę. - Dziewczyna odwróciła się w stronę zgromadzonych policjantów. - Zdejmij kominiarkę. - Krzyknął ten sam policjant, co wcześniej. Maria uśmiechnęła się delikatnie i jednocześnie z unoszeniem do góry materiału kominiarki robiła malutkie kroki w tył zbliżając się do krawędzi. Gdy zwinęła materiał do wysokości nosa roześmiała się w głos i machając zaskoczonym policjantom rzuciła się w dół. Dopiero głośny plusk uświadomił biednym stróżom prawa, że najzwyczajniej w świecie skoczyła do basenu. Jednak, gdy minął szok i ruszyli w pościg, Maria była już dawno za ogrodzeniem w trakcie odpalania swojego ukochanego motocyklu. Godzinę później wykąpana i zawinięta w ręcznik przysłuchując się wiadomościom przeglądała od dawna zalegająca na szklanym stoliku pocztę.
- Rachunek, reklama, rachunek, propozycja kredytu, kancelaria prawnicza... Co? Kancelaria prawnicza?! - Dziewczyna rzuciła się w stronę szuflady w poszukiwaniu nożyka do papieru. Z niecierpliwością rozcięła kopertę. - Szanowna... Ble, ble, ble... Z żalem zawiadamiamy o śmierci pani ojca... Zaraz, zaraz, ja nie mam ojca! - Dziewczyna potrząsnęła głową wspominając historię opowiedzianą przez matkę, jak ten kretyn, który miał czelność przekazać jej swoje geny zniknął po tygodniu, który spędził razem z jej matką w hotelu na Tahiti. To miały być jedyne wakacje wolności jej matki, po nich miała wrócić do domu i zając się gospodarstwem. Po tym, jak okazało się, że jest w ciąży rodzice pokazali jej drzwi. Juliana wyniosła się do stolicy i podjęła pracę kelnerki w podrzędnej restauracji. Wychowała córkę na, jak jej się wydawało, praworządną obywatelkę, dopóki bank, w którym były zadłużone nie odebrał im mieszkania. W pół roku później Juliana zmarła na zapalenie płuc, a Maria rozpoczęła swój odwet. Dziewczyna otrząsnęła się z niemiłych wspomnień i wróciła do odczytywania listu.
- Odczytanie testamentu pani ojca odbędzie się piętnastego października. - Maria rzuciła okiem na kalendarz, na którym widniała data "10 października". - W Hacjendzie Estrella de Estrada niedaleko Solity. Spoko tatusiu i tak potrzebuje schronienia, chyba jesteś mi coś winien. - Maria zamyśliła się przytykając kartkę do ust. Całe życie marzyła, żeby go poznać i choć sądziła, że cała sprawa okaże się pomyłką, miała nadzieję, że chociaż jej ojciec już nie żyje to uda jej się choć trochę go poznać.
........................................................
- Belle! Bellie! Gdzie ta dziewczyna znowu się podziała. To nie na moje lata, żeby się uganiać za tą pannicą. Bellie! - Krzyki siostry Glorii roznosiły się po wiekowych korytarzach klasztoru świętej Clary. Bellie pochyliła głowę i wydmuchnęła cienką warstwę gumy do żucia tworząc balon. Obserwujące ją dzieciaki aż klasnęły z uciechy.
- Nauczysz mnie proszę, proszę, proszę! - Najstarsza dziewczynka spojrzała na nią błagalnie.
- Letty, patrz na mnie. - Czarnowłosa po raz kolejny przeżuła gumę i nadmuchując tworzącą się bańkę powietrzem ułożyła usta w dzióbek.
- A ja już umiem. - Pięcioletnia Denisse wydmuchnęła idealnego balona.
- Bellie. Isabel Soledad, znowu deprawujesz te biedne istoty. - Bellie zmrużyła oczy i skuliła ramiona oczekując dalszej bury, jednak, gdy w po chwili jedynym co słyszała była cisza, ośmieliła się uchylić jedną powiekę. Ujrzała pulchną postać siostry Glorii w pozycji "smoka", jak to zwykła nazywać, gdy była dzieckiem. Oznaczało to tyle, że zakonnica opierała dłonie na biodrach i patrzyła na nią "tym" wzrokiem, a płatki nosa falowały w rytm przyspieszonego oddechu. Każde dziecko przestraszyłoby się takiego widoku, zwłaszcza, że musiało go oglądać nawet po kilka razy dziennie. Bellie naprawdę zawsze starała się być przykładną wychowanką sierocińca klasztoru świętej Clary, jej psoty zazwyczaj wychodziły same z siebie.
- Porozmawiamy o tym innym razem. Przyszedł do ciebie list. Choć uważam, że nie powinnaś go czytać, to matka przełożona... - Tak, każde słowo siostry przełożonej, Rosendy, było w klasztorze prawem i choć zazwyczaj nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa, to tym razem dziękowała autorytetowi jaki posiadała siostra Rosenda. Nie od dzisiaj było wiadomo, że siostra Gloria najchętniej widziałaby Bellie w nowicjacie, jednak dziewczyna broniła się przed tym rękami i nogami. Jednak długo by to jeszcze nie potrwało, bo nie miała dokąd pójść. Dziewczyna złapała za kopertę i pobiegła w stronę strumienia, rozrywając ją po drodze zupełnie nie dbając o tak zwaną estetykę. Opadła na pozostałości po zwalonym drzewie i zagłębiła się w lekturze. Po kilku minutach i skończeniu listu, roześmiała się z głębi serca. Miała dom, swoje miejsce na ziemi! I jak się okazuję, kiedyś miała ojca! O matkę w ogóle nie dbała, kobieta porzuciła ją pod drzwiami sierocińca zaraz po narodzinach. Kiedyś Bellie wymyślała różne scenariusze. Że jej matka była za młoda. że rodzice ja zmusili lub że była zbyt biedna, ale jedno wciąż pozostawało niezmienne: Kobieta jej nie chciała, więc dlaczego ona, Bellie, miałaby chcieć ją odnaleźć? Nigdy nie znajdowała odpowiedzi. Z ojcem sytuacja wyglądała inaczej, on mógł nie wiedzieć o jej istnieniu. Teraz ją odnalazł i nawet jeśli już nie żyje, to może się dowiedzieć jaki był. I ma dom. Prawdziwy dom.
..................................................................
- Ta dziewczyna źle skończy, ostrzegam Cię. - Babcia już od pół godziny grzmiała do słuchawki, wmawiając mamie, że Ana schodzi na zła drogę. Brunetka bynajmniej nie miała zamiaru źle kończyć ani zostać kobieta lekkich obyczajów jak to w tym momencie sugerowała babcia, tylko mieć normalne życie towarzyskie. Ana zupełnie nie rozumiała co może być złego w wyjściu na kolację z przyjaciółmi, z którymi widzi się w pracy codziennie. Przecież jej nie zagryzą, widuje ich codziennie! Ale nie, babcia Daniela oczywiście znajdowała we wszystkim podteksty. Dla niej zwykła czarna kawa mogła być droga do piekieł, bo jest zbyt "czarna". "Dziecko nigdy nie wierz ludziom w czarnych strojach, ogólnie czerń jest kolorem zła." Tak, babciu nawet czarne króliczki to pomioty szatana. Ana odłożyła na suszarkę kolejny talerz i westchnęła. A gdyby tak może... Potrząsnęła głową, przecież nie może pojechać i zostawić babci. Poza tym to złamałoby mami serce. A jednak starannie złożona i wsunięta pod poduszkę kartka coraz bardziej ją nęciła. Informacje, które zawierała mogły wreszcie zdjąć ciężar z jej ramion. Ana nie pasowała do rodziny. Miała czarne włosy i czekoladowe oczy, które patrzyły jakby miały cię zatrzymać na zawsze. Zarówno jej matka jak i bracia byli blondynami z jasnymi oczami. Oczywiście Ana wiedziała, że jej rodzice pobrali się po jej narodzinach i że tata jedynie ją adoptował, co z lubością wypominała jej Miguel, jeden z młodszych braci, ale zawsze czuła się kochana. Jednak wiadomość, którą otrzymała z kancelarii prawniczej wzbudziła wciąż niesłabnącą ciekawość. Czy była do niego podobna? Czy ma rodzeństwo podobne do niej? Czy nie czułaby się aż tak samotna wśród ludzi, którzy ją kochają? Dziewczyna jęknęła słysząc kolejny komentarz babci i nagle poczuła, że ma dość.
- Jeśli naprawdę masz mnie babci za tak słabą osobę, która pod wpływem byle kogo zejdzie na złą drogę, to masz rację. Odchodzę! Mam dość ciągłego upominania, umoralniania i przytakiwania. - Ana ściągnęła fartuch, którym była przewiązana i nie bacząc na zszokowaną minę rodzicielki swojej matki pobiegła do swojego pokoju. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie jak bardzo mogły zranić jej słowa kobietę, na której utrzymaniu była, jednak nie zmieniła decyzji i poczęła wrzucać swoje rzeczy do torby podróżnej. Po dziesięciu minutach zbiegła do salonu by pożegnać się z babcią, jednak ta nawet na nią nie spojrzała. Powstrzymując łzy i ściskając w ręku świstek papieru, Ana ruszyła w stronę przystanku autobusowego. Najpierw do miasta, a potem Hacjenda Estrella de Estrada.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez eternamente dnia 22:46 :57 , 07 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 2398 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 22:51 :00 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
I kolejny cudny pomysł Nie wiem skąd ty je bierzesz
Najbardziej podoba mi się Belle. Taki z niej szaleniec xD
Ciekawa jestem co będzie jak wszystkie trzy się spotkają
Następny
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 23 Wrz 2010
Posty: 621 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Far, far away... In the Wonderland lives girl... That's me :D Płeć:
|
|
Wysłany: 22:52 :49 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Z głowy, wiesz takie coś co masz na szyi
Tu mogę Ci powiedzieć, że nawet mam, ale nie wiem, czy dodam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 2398 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 22:55 :05 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
to kto ma wiedzieć?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 23 Wrz 2010
Posty: 621 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Far, far away... In the Wonderland lives girl... That's me :D Płeć:
|
|
Wysłany: 22:57 :02 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Nie wiem, co będę z tego miała?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 2398 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 22:59 :30 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
A co chcesz? Od razu wrzuć wszystko co masz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 23 Wrz 2010
Posty: 621 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Far, far away... In the Wonderland lives girl... That's me :D Płeć:
|
|
Wysłany: 23:08 :32 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Mam tylko jeden odcinek, pisany dzisiaj
Adwokat Martina Estrady, Gonzalo Guzman aż przetarł oczy patrząc na zgromadzone w dawnym gabinecie pana domu dwie młode kobiety. Łączył je kolor oczu, ale nic poza tym. Spoglądały na siebie ukradkiem zastanawiając się z pewnością o co w tym wszystkim chodzi. Jego oczy skierowały się na ubraną w skórzaną kurtkę, białą przezroczystą bluzeczkę, spod której widoczny był czarny stanik i poprzecierane jeansowe spodnie Marię. Dziewczyna oprócz tego miała koczyk w pępku i nosie, a jej stopy obute były w coś co na pierwszy rzut oka przypominało [link widoczny dla zalogowanych] z odkrytymi palcami, ale bliższych oględzinach można było dostrzec około 12-centymetrowy obcas. Wyglądała jak seksowna motocyklistka, na co dowód stał przed posesją. Ana, siedząca przy oknie, wyglądała na absolutne przeciwieństwo Marii. Ubrana w bardzo kobiecą rozkloszowaną białą sukienkę i wykonane z rzemyków sandałki wyglądała jak absolutne wcielenie niewinności. Maria po raz kolejny w ciągu kilku minut spojrzała na zegarek.
- Długo jeszcze? - obrzuciła mężczyznę zirytowanym spojrzeniem.
- Właściwie na co czekamy? - dołączyła się Ana.
- Ja... - Jednak w tym momencie do pokoju z lekkim okrzykiem wpadła ciemnowłosa dziewczyna. Z akt, które leżały na biurku wynikało, ze nazywała się Isabel Soledad. Dziewczyna uśmiechnęła się i już miała coś powiedzieć, gdy potknęła się o podwinięty kraniec dywanu i upadłaby do na kolana, gdyby nie podtrzymały jej silne ramiona jednego z pracowników hacjendy, Martina Quesady, który wszedł tuż za nią. Mężczyzna spojrzał przepraszającym wzrokiem na prawnika i podciągnął dziewczynę do pozycji pionowej. Maria ukryła zdegustowane spojrzenie przysłaniając dłonią oczy, a Ana wyglądała jakby miała zaraz parsknąć śmiechem.
- Przepraszam, ale się zgubiłam, a pan... ? - Zawiesiła na chwilę głos usiłując sobie przypomnieć nazwisko człowieka, który uratował ją przed upadkiem.
- Martin. - podpowiedział usłużnie mężczyzna.
- Właśnie, pan Martin pokazał mi drogę. - Dziewczyna obciągnęła za małą różową koszulkę z wizerunkiem "Hello Kitty" i opadła na krzesło, które podsunął jej Martin. W ogóle, wszystko co miała na sobie wydawało się być za małe lub za duże. Jeansowe rybaczki były wyraźnie za duże, ponieważ co rusz je podciągała, a sandałki wyglądały na dwa numery za małe. Gonzalo pokręcił głową i zaczął poważnym głosem.
- Zebraliśmy się tutaj, by odczytać treść testamentu Martina Estrady. - Mężczyzna rzuciła badawcze spojrzenie na zgromadzone córki przyjaciela, ale żadna z nich nawet nie drgnęła. - A więc... Całą Hacjendę La Estrella de Estrada wraz z ziemią, stadniną i personelem przekazuję moim córkom... - Kobiety spojrzały na siebie zaskoczone. - Anie Contreras, Marii Andrade i Isabel Soledad, jeśli zgodzą się przyjąć moje nazwisko i pozostać na hacjendzie by nią zarządzać...
- A jeśli nie? - odezwała się buntowniczo Maria, wytrącając z rytmu prawnika.
- Co jeśli nie?
- Jeśli nie spełnimy warunków. - dopowiedziała Ana.
- Jesli nie spełnicie warunków, wasze dziedzictwo zostanie przejęte przez sąsiadów, braci Martinez.
- Dlaczego? To jakaś rodzina z... naszym ojcem? - Bellie zawahała się przed powiedzeniem tych słów, czując jakby ja związywały z tym miejscem na zawsze. Gonzalo wzruszył ramionami.
- Nie, ale są dobrzy w tym co robią.
- Ja też... To znaczy my również sobie świetnie poradzimy. - warknęła Maria i wyciągnęła rękę po długopis by podpisać papiery, które wręczył jej przy wejściu adwokat.
- Ja nie mam dokumentów. - Bellie spojrzała zakłopotana na pogrążoną w lekturze dokumentów Anę i zdecydowane ruchy Marii, która właśnie składała podpis na ostatnim kwitku.
- Przepraszam. - Gonzalo wręczył jej plik papierów i rzucił pytające spojrzenie na stojącego w kącie kowboja, jednak ten nie zareagował.
- Mama się wścieknie... - wymruczała pod nosem Ana, podpisując papiery. Bellie jęknęła cicho patrząc na atrament spływający jej po palcach, ale uważała, by nie zwrócić na siebie uwagi i nie poplamić kartek.
- Miło mi was poznać, już się przedstawiałem, ale nie było jeszcze panny Isabel...
- Bellie - weszła mu w słowo dziewczyna.
- Tak więc, nazywam się Gonzalo Guzman, mój numer jest zapisany na kartce niedaleko telefonu w salonie. W razie jakichkolwiek kłopotów dzwońcie, nie przejmując się godziną. Teraz chciałbym wam przedstawić personel, a potem pewnie chciałybyście poznać się lepiej, prawda? - Z powodu braku jakiejkolwiek reakcji, westchnął tylko i przeszedł przez całą długość gabinetu otwierając drzwi. - Zapraszam. - Wskazał dłonią na korytarz. Dziewczyny spoglądając na siebie ukradkiem podążyły we wskazanym kierunku. Nie widziały, że to początek całkiem nowego życia, ale niedługo miały się o tym przekonać.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 18 Kwi 2010
Posty: 2398 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 23:24 :26 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Coraz bardziej podoba mi się Bell
Ja też lubię Hello Kitty
Następny
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 23 Wrz 2010
Posty: 621 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Far, far away... In the Wonderland lives girl... That's me :D Płeć:
|
|
Wysłany: 23:25 :26 , 03 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Belli jest pozytywna
Znikam, papa
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dołączył: 23 Wrz 2010
Posty: 621 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Far, far away... In the Wonderland lives girl... That's me :D Płeć:
|
|
Wysłany: 22:45 :33 , 07 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Sol przerzuciła kolejną stronę jakiegoś magazynu o modzie, jednak nic nie mogło odwrócić jej uwagi od nurtującego ją problemu. Spojrzała w okrągłe okienko samolotu i westchnęła. Dlaczego to właśnie ją siostra wyznaczyła na powierniczkę swojego sekretu? I dlaczego to ona miała wykonać jej ostatnią wolę? jakby nie miała wystarczająco dużo własnych problemów. Rzuciła okiem na śpiąca w sąsiednim fotelu pogrążoną w śnie Carmitę. Córeczka ściskała w rękach swojego ukochanego brązowego misia i spokojnie oddychała. Przynajmniej jej zmiana otoczenia wyjdzie na dobre. Odkąd Bruce stwierdził, że nawet najpiękniejsze dziecko nie wynagrodzi mu utracenia wolności i bez mrugnięcia okiem podpisał zarówno papiery rozwodowe jak i zrzeczenie się praw do opieki nad córką już prawie dwa lata temu, ale dziewczynka nadal przez sen czasem wołała tatę.
- Prosimy zapiąć pasy, za dziesięć minut zaczniemy podchodzić do lądowania. Dziękujemy za wybrane naszych linii. - Sol zapięła pasy swoje i Carmity. Gdy rozległ się komunikat zwiastujący lądowanie zacisnęła palce na poręczach fotela, nie cierpiała samolotów, a najbardziej wzbijania się i lądowań. Po piętnastu minutach szła przez halę odpraw, niosąc na rękach córeczkę i ciągnąć za sobą dwie ciężkie walizki.
- Pomóc pani? - Sol obróciła się i napotkała wzrokiem parę pięknych brązowych tęczówek.
- Ja... - Zebrała siły by skoncentrować myśli i dodała - Tak, jeśli byłby pan tak miły.
- Mąż po panią nie wyszedł? - Bez wysiłku podniósł obie walizki oraz miśka, który sekundę wcześniej wypadł z rączki Carmity.
- Nie mam męża. - Wyrwało jej się zanim zdążyła pomyśleć- Więc i tak nie miałby kto mi pomóc, więc jestem strasznie wdzięczna, że los mi pana zesłał, panie... - zawiesiła głos, starając się przypomnieć sobie, czy mężczyzna się przedstawiał.
- Gonzalo, Gonzalo Guzman - wyciągnął rękę, ale zaraz ze śmiechem ją cofnął patrząc na aniołka spoczywającego nadal w ramionach Sol.
- Sol, Sol Duarte, miło mi pana poznać. - Poszukała wzrokiem żółtego samochodu, przed lotniskami zawsze było pełno taksówek, ale jak na złość żadnej nie dostrzegła.
- Ktoś jednak po panią przyjedzie? - W jego głosie było słychać niezrozumiałe rozczarowanie.
- Po ciebie - odpowiedziała nieobecnym głosem. - Nie przedstawialiśmy się po to, by nadal zwracać się do siebie formami grzecznościowymi - dodała, widząc jego zdezorientowaną minę. Gonzalo uśmiechnął się i wyłączył alarm w swojej terenówce. Wiedział, że bycie prawnikiem powinno wymagać od niego bardziej reprezentatywnego auta, ale na Boga, byli na pustyni! Niskie podwozie oznaczało pewny wypadek bądź niewypłacalność z powodu częstych napraw podwozia. - Niestety nikt po mnie nie przyjedzie. Jestem skazana na taksówkę. - Wiedział, że mówiła bardziej do siebie niż do niego, więc się nie odezwał. - Wiesz może, gdzie jest klasztor świętej Clary? - Poprawiła ułożenie rąk, gdyż waga dziecka zaczęła jej ciążyć.
- Mamusia? - Carmita przetarła oczka i ziewnęła jak hipopotam. - Już jesteśmy u pingwinów?
- Gdzie?! - Zapytała zaskoczona kobieta patrząc na małą.
- U pingwinów. Powiedziałaś, że jedziemy do zakonnic, a ciocia Lucia pokazywała mi kiedyś jedną zakonnicę na ulicy, wyglądała całkowicie jak pingwin. - Gonzalo nie wytrzymał i parsknął śmiechem po wysłuchaniu, skądinąd rezolutnego wywodu dziewczynki, a w chwilę potem dołączyła do niego Sol.
- Chodź zawiozę was, to całkiem niedaleko. - Carmita obrzuciła obcego badawczym spojrzeniem, ale widocznie zdał pierwszy egzamin, ponieważ ponownie ułożyła się na ramieniu mamy i ziewnęła.
- Mamusiu, a czy tam będzie chleb z miodem? Bo jestem już bardzo, bardzo głodna. - Sol znała słabość córki do tego przysmaku, więc zawczasu ubezpieczyła się w dwa słoiczki.
- Na pewno kochanie. A tak dla pewności, kim jesteś z zawodu? - Zwróciła się do Gonzalo, który natychmiast przerzucił w myślach wszystkie ciekawsze zawody od swojego, ale uznał, że kobieta badała, czy jest godny zaufania. A kto może być bardziej godny zaufania niż przedstawiciel prawa?
- Prawnikiem. - Sol uśmiechnęła się z ulgą i posadziła Carmitę na tylnym siedzeniu, zapinając jej pas i podając pluszaka. Dziewczynka odwzajemniła się matce sennym uśmiechem. - Jeszcze raz dziękuję za pomoc. - Rzuciła usadawiając się na siedzeniu pasażera.
- Każdy zrobiłby to samo na moim miejscu. - Posłużył się wyświechtanym frazesem, by nie przyszło jej do głowy jak bardzo zafascynowany jest jej osobą. "Trzeba się spieszyć, za chwilę zapadnie zmrok, a zakonnice zapewne nie lubią nocnych gości", pomyślał i wrzucił bieg.
..............................
Po wyjściu prawnika trzy obce dziewczyny, jak się okazało siostry, nie za bardzo wiedziały jak mają się zachować, więc rozeszły się do swoich pokoi, które powybierały sobie podczas zwiedzania posiadłości. Akurat tak się złożyło, że w tej chwili wszystkie były podczas kąpieli.
Bellie była taka szczęśliwa możliwością pluskania się do woli w takich ilościach ciepłej wody jak tylko chciała, że nawet nie potrafiła tego opisać. W sierocińcu wszystkie dobra, łącznie z kąpielą, były ograniczane limitem. Poza tym rury w klasztorze nadawały się w najlepszym razie do renowacji, a zdaniem Bellie wszystkie, bez wyjątku, do wymiany. Dziewczyna wmasowała szampon o zapachu zielonych jabłek we włosy i roześmiała ciesząc się tą prosta przyjemnością. Jednocześnie zastanawiała się jak ma się zachowywać w towarzystwie swoich "sióstr", obie zapewne były od niej dużo lepiej wykształcone. Bellie potrafiła czytać, ale z liczeniem szło jej raczej kiepsko, więc postanowiła, że nie będzie się za to brała, by nie pokazywać swoich braków. Mogła uchodzić za nierozgarniętą, ale nie oznaczało to, że miała z siebie zrobić kompletnego błazna. Poza tym one obie miały takie fajne ciuchy, choć styl Marii wydawał jej się stanowczo zbyt agresywny, to jej rzeczy na pewno były dość drogie. Za to sukienka Any nie przemawiała do jej gustu, ale na pewno musiała być miła w dotyku. Jej ubrania, wcześnie noszone zapewne przez starsze dziewczęta z sierocińca zawsze wyglądały na strasznie niedopasowane. Ciekawe czy wolno jej będzie kupić sobie nowe rzeczy? A poza tym widziała konie, zawsze chciała jeździć konno. Ciekawe czy gdyby poprosiła Martina to by ją nauczył? Miała nadzieję, może przynajmniej w tym okaże się być dobra. Uśmiechnęła się i zanurzyła w do końca w parującej wodzie.
Ana nalała na szorstką gąbkę żelu pod prysznic i odkręciła ciepłą wodę. Po jej głowie krążyły niewesołe myśli. Musi zadzwonić do mamy, że nic jej nie jest. Powinna obejrzeć cały teren, może jest coś czym mogłaby się zająć? Zawsze lubiła zwierzęta, ciekawe co jej ojciec hodował. Na pewno konie, wszyscy hodują tu konie, ciekawe czy jest coś jeszcze. Zastanawiała się również czy Ci Martinezowie wiedzą, że gdyby nie one, to przejęliby hacjendę, miała nadzieję, że nie, bo inaczej będą miały wrogów, a jej pokojowa natura nie mogła znieść nawet przypuszczenia, że mogłaby mieć wroga. I jej siostry, Maria jest niereformowalna, zauważyła to od pierwszej chwili. Ta dziewczyna ma diabła za skórą jak to mawia babcia, nie wiadomo czego się po niej spodziewać. Na myśl o Bellie, Ana się uśmiechnęła, była tak uroczo niezdarna, gdy przewróciła się w gabinecie. I mimo, że jej pierwszym odruchem było jej pomóc, to zauważyła kowboja, który ruszył na ratunek i nie mogła się nie roześmiać. Cała scena wyglądała tak zabawnie. Ana ziewnęła i zakręciła wodę, ten dzień ją wyczerpał.
Maria dolała olejku pomarańczowego do wanny i ułożyła się wygodniej wśród białej piany. Odkąd została złodziejką i nie brakowało jej pieniędzy przyzwyczaiła się do luksusu, więc cieszyła się, że biedny staruszek okazał się nadziany. Musiała jeszcze znaleźć kryjówkę na swoje skarby, ale zamierzała się tym zająć jutro. Zastanawiała się tylko jakie są naprawdę jej siostrzyczki, Ana wydawała się niewinna niczym lilia, pomyślała ironicznie o jej białej sukience i spojrzeniu łani. Za to Isabel "Bellie", wzdrygnęła się na myśl o tym zdrobnieniu na pierwszy rzut oka była niezdarna, ale przyjemna w obejściu. Jak wyrośnięty ciekawy wszystkiego dzieciak. Jej pytania były strasznie naiwne, ale Maria sądziła, że gdyby ją podszkolić wyszłaby na ludzi. Miała problem z Aną, jeśli jest tak święta na jaką wygląda, to Maria wątpiła, że się ze sobą dogadają. Ale coż, czas pokaże.
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Candysia
Nieuleczalnie Chory
Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 438 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
|
Wysłany: 12:27 :35 , 14 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
A to opowiadanie to prawdziwa mieszanka wybuchowa Trzy siostry które się nie znają a dodać do tego trzech facetów z sąsiedztwa to już prawdziwy armageddon
Czuję że to opowiadanie będzie pełne ekspresji i pozytywnie zakręcone.
Ja mam jedną siostrę i nie mogę z nią wytrzymać a one są we trzy! Nie wiem co tu się będzie działo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|